Poniższy tekst to obszerne cytaty z pracy (Semkowicz 1899) z niewielką redakcją językową uwspółcześniającą XIX-wieczny język autora.
Przewód prawny przy naganie i oczyszczeniu szlachectwa.
Przewód sądowy przy oczyszczeniu szlachectwa, jakkolwiek prowadzony był według zasad zwykłego procesu, miał jednak pewne cechy odrębne.
Nagana mogła spotkać szlachcica albo w sądzie, albo poza sądem. Mówiąc o pobudkach nagany, wskazaliśmy na to, że częstokroć zarzucał powód nieszlachectwo pozwanemu lub świadkowi , albo też na odwrót pozwany powodowi. W tym wypadku czynności procesowe o tyle były ułatwione, że sąd od razu wyznaczał rok w celu oczyszczenia się z zarzutu. Jeśli jednak nagana nastąpiła poza sądem, inicjatywa rozpoczęcia procesu musiała wyjść od naganionego, którego obowiązkiem było pozwać przed sąd osobę, uchybiającą jego czci szlacheckiej. Sędziowie, uznawszy potrzebę oczyszczenia szlachectwa, zapytywali wówczas naganionego o jego herb. Zdarzało się czasem, że pozwany nie umiał na to odpowiedzieć. W jednej z zapisek łęczyckich czytamy, że szlachcic zapytany o herb, powiedział, że jest zawołania Waga, a o godło pójdzie zapytać się ziemian (dominos terrigenas). Innym razem szlachcic nie zna zupełnie herbu swej matki, tłumacząc tym, że dziadostwo jego po matce mieszkali po za obrębem królestwa polskiego. Następnie naganiony wymieniał świadków – klejnotników, których po przyjęciu przez stronę i sąd, zapisywano do księgi, wraz z rotą, którą sędzia lub podsędek dla nich układali, z podaniem sądu i czasu, w którym oczyszczenia dokonać należało. W razie, gdy zachodziła wątpliwość, czy wymieniony świadek będzie się mógł pojawić na roku, musiała być w jego miejsce na wszelki przypadek wymienioną inna osoba, która by go w razie nieobecności zastąpiła.
Czas, jaki wyznaczano stronom dla dokonania oczyszczenia, był rozmaity. Najczęściej wynosił on 18 tygodni, choć też niejednokrotnie spotykamy się z odstępem jednego roku i 6 tygodni, zwłaszcza, gdy czynności poprzedzające stawienie świadków są zawikłane i wiele wymagają czasu, np. przy sprowadzeniu świadków z dalekich stron. Niekiedy termin ten jest znowu krótszy (np. 4 tygodnie), albo też nieograniczonym, zależnym od tego, kiedy naganiony będzie mógł się oczyścić.
Na wyznaczeniu roku kończyła się pierwsza część postępowania. Dalszy przewód odmiennym nieco szedł torem w Małopolsce niż w Wielkopolsce. W pierwszej z tych dzielnic na roku następnym przystępowały strony wprost do zwyczajnych czynności procesowych, a więc naganiony do przeprowadzenia wywodu swego szlachectwa, lub naganiający do odwołania zarzutu.
W Wielkopolsce było inaczej. Strony załatwiały czynności procesowe nie wprost przed sądem, ale wobec tzw. prawidlnika, który zapewne miał baczyć na to, aby we wszystkim uczyniono zadość ścisłej formalistyce procesowej. Prawidlnik przychodził następnie na sąd i stwierdzał, że oczyszczenia dokonano. Najczęściej był nim podkomorzy, który sprawę przeprowadziwszy, wysyłał na sąd swego zastępcę dla zeznania dokonanego wywodu. To było powodem, że gdy chodziło o uznanie czyjegoś szlachectwa przed sądem, pierwszy głos w zasiadającym trybunale miał podkomorzy.
Ponieważ nagana szlachectwa częstokroć wynikała z kłótni, przeto szlachcic, który drugiemu w podrażnieniu zarzucił nieszlachectwo, nieraz później, ochłonąwszy z gniewu, żałował tego, zwłaszcza, kiedy miał przekonanie, że zarzut był nieusprawiedliwionym. Skoro nadto takie oczyszczenie — które zresztą nie ulegało wątpliwości — ściągało nań karę, przeto wołał nieraz przed sądem odwołać naganę, niż narazić się na koszty.
Odwołanie było ze względu na treść dwojakiego rodzaju: albo naganiający przyznawał, iż wystąpił wprawdzie z zarzutem nieszlachectwa, ale uczynił to w gniewie, lub nieświadomości, a teraz uważa naganionego za szlachcica; albo też wprost zaprzeczał, jakoby zarzutu dokonał. Odwołanie musiało być szczegółowym, aby najmniejsza plama na czci szlacheckiej nie pozostała.
Naganiający jednak nie zawsze odwoływał zarzut, lecz owszem pozostawał przy nim. Wtedy koniecznym było oczywiście oczyszczenie.
Trzy były główne sposoby oczyszczenia szlachectwa: po pierwsze, za pomocą świadków, po wtóre, za pomocą dokumentu oczyszczenia (littera expurgatoria), a wreszcie po trzecie, przez świadectwo sądowe.
Statuty Kazimierza Wielkiego są pierwszym pomnikiem prawa polskiego, który zawiera prawidła, dotyczące nagany i oczyszczenia szlachectwa. Ale w obu zwodach, małopolskim i wielkopolskim, prawidła te przedstawiają się odmiennie, wprawdzie nie co do ilości, ale za to co do jakości świadków. Zwód małopolski przepisuje oczyszczenie za pomocą sześciu świadków – klejnotników, pochodzących tylko z rodu ojczystego. Inaczej zwód wielkopolski nakazuje oczyszczenie sześciu świadkami, po dwu z trzech klejnotów.
Należy zbadać, czy i o ile praktyka sądowa rzeczywiście odpowiadała przytoczonym poprzednio ustawom. Rozpoczniemy od Wielkopolski, na której wzorowały się także wywody szlachectwa w ziemi łęczyckiej, sieradzkiej i na Mazowszu. Wzmianka statutu wielkopolskiego, że oczyszczenie odbywało się tu more consueto za pomocą sześciu świadków z trzech klejnotów, odpowiadająca co do treści odnośnym postanowieniom łęczyckim i mazowieckim, znajduje potwierdzenie już w najwcześniejszych zapiskach herbowych, jakimi dysponujemy, pochodzących z tych dzielnic; tę samą zasadę stosowano tu też bez wyjątku we wszystkich późniejszych wypadkach z wieków średnich.
Świadectwa, dotyczące wywodów szlacheckich w Małopolsce, są po części wcześniejsze; dwa z nich pochodzą z czasów przed rokiem 1347, to jest przed wydaniem statutu wiślickiego. Wskazują one zasadę sześciu świadków z linii ojczystej. Ale około początku XV. wieku zaczyna kiełkować nowy zwyczaj oczyszczenia świadkami z linii ojczystej, macierzystej i babki ojczystej, który jak widzieliśmy już znacznie wcześniej, istniał w Wielkopolsce.
Wracając do stosunków z wieku XIV., w którym zarówno pomiędzy praktyką sądową, jako też wyraźnymi przepisami ustawowymi w Małopolsce z jednej, a Wielkopolsce (tudzież ziemi łęczyckiej i Mazowsza) z drugiej strony, istnieje sprzeczność co do przynależności rodowej świadków, potrzebnych do oczyszczenia, musimy postawić pytanie, gdzie leżało źródło owej sprzeczności, co było powodem tej rozbieżności zwyczajów w obu dzielnicach ?
W rozwoju ówczesnej organizacji stanu szlacheckiego dostrzegamy osobliwe zjawisko, iż Wielkopolska pod niejednym względem wyprzedza o jakie pół wieku dzielnicę małopolską. Zwróciłem już poprzednio uwagę na to, że prawo wystąpienia z naganą szlachectwa ograniczone zostało w Wielkopolsce do samej tylko szlachty wcześniej, aniżeli w Małopolsce. Tutaj podniosę jeszcze kilka innych szczegółów. I tak pojęcia zawołania (proklamacyi) i nazwy godła herbowego pomieszały się ze sobą w Wielkopolsce już przy końcu XIV. wieku; w Małopolsce utrzymują one pierwotne, odrębne znaczenie prawie do połowy XV. wieku. Do tego czasu zapiski herbowe (np. krakowskie) oddzielają starannie nazwę zawołania od nazwy znamienia klejnotnego, gdy na przykład zapiski poznańskie lub sieradzkie już pół wieku przedtem mieszają te nazwy, mieniąc klejnotem to, co było zawołaniem, i na odwrót zawołaniem mieniąc znak na tarczy herbowej. Podobnież miała się rzecz z powstaniem nazwisk rodowych. Tworzenie się nazwisk tych u szlachty wielkopolskiej (z końcówkami na -ski lub -cki) wyprzedziło o kilka dziesiątek lat podobny proces w Małopolsce. Toż samo zjawisko stwierdziliśmy obecnie co do wywodów szlachectwa, wykazawszy w Małopolsce kolejne następstwo dwu zasad, z których pierwsza, tj. dowód przez świadków z rodu ojczystego, ustępuje około początku XV. wieku zwyczajowi oczyszczenia się za pomocą świadków z trzech klejnotów, z trzech rodów, temu samemu, jaki w Wielkopolsce istniał już przed połową XIV. wieku (w każdym razie już 1336 r.). Przyjmując, że i w tym wypadku mamy tylko do czynienia z dokonaną wcześniej zmianą odmiennego przedtem zwyczaju, możemy w dalszym następstwie wnioskować, że pierwotnie także w Wielkopolsce istniało oczyszczenie za pomocą świadków z jednego tylko, tj. ojcowskiego rodu. Że tak a nie inaczej być w istocie musiało, na to wskazują inne jeszcze względy.
Organizacja rodów szlacheckich polegała na związku krwi, na wspólnym pochodzeniu. Członkowie jednego herbu tworzyli jedno wielkie pokolenie, złożone z większej lub mniejszej ilości odgałęzień rodowych, mających wspólne zawołanie i zamieszkałych na jednym obszarze, zwanym gniazdem herbowym. Jak długo ten system osiedlenia trwał, dokładnie oznaczyć nie można; ale są pewne dane, które pozwalają nam przynajmniej w przybliżeniu określić czas, do którego system taki istniał. Rozluźnienie wspólnego zasiedlenia nie mogło wyprzedzić czasu przyjęcia godeł herbowych przez rody szlacheckie, a skoro znaki klejnotne spotykamy już w połowie XIII. w., proces zaś przybierania tych godeł trwał do końca a częściowo, do początków następnego wieku, więc można stąd wnioskować, że przed XIV. w. system wspólnego osiedlenia, jakkolwiek zresztą częściowo już i przedtem naruszony, pozostał przecież w dość znacznej części niezmieniony. Niezmienioną też pozostała tradycja bliskiego pokrewieństwa, której tak dalece przestrzegano, że szlachta nie zawierała małżeństw w obrębie własnych rodów.
Uwzględniając tedy okoliczność, że szukanie świadków z kilku klejnotów po dalekich stronach byłoby nader utrudnione, a także i to, iż w czasach tych wartość szlacheckości jeszcze do tego stopnia nie wybujała, aby szlacheckie pochodzenie po kądzieli uważano za nieodzowny warunek przynależności do tego stanu, łatwo pojmiemy, że zrazu świadkami przy wywodzie szlacheckim mogli być klejnotnicy z jednego, i to tylko ojczystego herbu. Wiek XIII., wiek immunitetów, darowizn, kolonizacji i wynikających stąd przesiedleń, sprowadził na szerokie rozmiary zmianę w tych stosunkach. Na podstawie zapisek z końca XIV. i początku XV. wieku można sobie wytworzyć obraz stosunków społecznych w tym czasie: system terytorialnego zasiedlenia rodów szlacheckich zwichnięty; w jednej miejscowości mieszkają członkowie różnych herbów ; proces przesiedlania się trwa ciągle. Wobec tego dawna zasada kojarzenia się członków dwóch odmiennych pokoleń szlacheckich uzyskała podatny grunt do rozwoju.
Toteż na tysiące zapisek herbowych znaleźliśmy tylko trzy wypadki, w których mąż i żona z jednego pochodzą klejnotu. Ale obecnie te związki małżeńskie pomiędzy osobami różnych rodów nie stwarzały trudności w stawieniu świadków z kilku klejnotów, mianowicie także z klejnotu matki i babki ojczystej; gdy zaś, wobec wzrastającej wartości szlachectwa, pojęciu szlacheckiego pochodzenia poczęto zakreślać coraz szersze granice, nie dziw, że poczęto żądać dowodu przynależności szlacheckiej także po stronie matki i babki, skąd w logicznym następstwie wytworzyć się musiała zasada wywodów szlacheckich za pomocą świadków z trzech klejnotów.
Przyjęta zrazu w Wielkopolsce i na Mazowszu, a od początków mniej więcej XV. wieku także i w Małopolsce, zasada ta stała się ostatecznie panującą na całym obszarze ziem polskich.
Ponieważ statut jako warunek przynależności do stanu szlacheckiego postawił jedynie tylko pochodzenie z ojca szlachcica, dopuszczając nieszlachectwa matki, przeto ścisłe jego zastosowanie do wywodów szlacheckich byłoby musiało w następstwie doprowadzić do usunięcia świadectwa klejnotników z rodu matki i babki ojczystej, i do przywrócenia dawniejszych świadectw przez członków z samego tylko rodu ojczystego. Zaznaczyć jednak przede wszystkim należy, iż nie ma pewności, czy przepis ten miał znaczenie ogólne, czy też dotyczył wyłącznie tylko osób, ubiegających się o godności kapitulne, zastrzeżone równocześnie dla samej tylko szlachty ; znajduje się on bowiem właśnie w artykule, w którym jest mowa o warunkach do uzyskania tych godności. Po wtóre, nie jest rzeczą pewną, czy chociażby nawet w tym ograniczonym zastosowaniu przepis ten w rzeczywistości wszedł w praktykę, a mianowicie, czy nawet w odniesieniu do kandydatów na kanonie nie żądano po roku 1505 wywodów szlachectwa ze wszystkich trzech klejnotów.
Wracając do stosunków z wieku XV., zaznaczyć jeszcze musimy, że mimo ostatecznego uświęcenia zasady o wywodach szlacheckich przez świadków z trzech klejnotów, niejednokrotnie zdarzały się wypadki wyłamywania z pod ogólnej reguły, zarówno w kierunku ujemnym, jak i dodatnim. Zdarzyć się mogło i teraz, że małżeństwo przyszło do skutku między dwiema osobami mieszkającymi w odległych stronach; wówczas dostawienie świadków spowinowaconych po kądzieli, napotykało na znaczne trudności.
Wskutek tego nieraz przeprowadzano oczyszczenie przez świadków z mniej niż trzech klejnotów (a więc jednego lub dwu), albo wprawdzie z trzech klejnotów, ale nie w przepisanej liczbie sześciu świadków. Rozumie się samo przez się, że od naganiającego zależało uznanie tej liczby za wystarczającą do wywodu. Brak odpowiedniej ilości świadków z poszczególnych rodów wynagradzano nieraz większą ilością klejnotów.
Prócz świadków zwyczajnych, o których dotąd była mowa, przyprowadzano niekiedy świadków nadzwyczajnych, którzy popierali przysięgę klejnotnych. I tak spotykamy się z wypadkiem. w którym dwunastu szlachciców z sześciu herbów popiera zwykłe świadectwo sześciu klejnotników z trzech herbów. Dwukrotnie czyni to sześciu szlachciców z czterech klejnotów. Jarosz zaś ze Szczaworzyna przed oczyszczeniem się w zwyczajny sposób dowodzi swego szlachectwa świadectwem księcia (Bolesława Cieszyńskiego), który zeznaje, że naganiony ab avis et atavis maternis jest szlachcicem i pochodzi z jego księstwa.
Oczyszczenie za pomocą świadków, jak poprzednio widzieliśmy, było nieraz z powodów niezależnych od naganionego znacznie utrudnionym. Nie zawsze bowiem mógł on przywieźć na świadectwo te osoby, które poprzednio podał, i które sąd przyjął. A ponieważ nie mógł odstąpić od terminu, stawał nieraz z niezupełną liczbą świadków, np. zamiast sześciu przyprowadzał pięciu, zobowiązując się dostawić później szóstego.
Jeżeli tylko świadkowie złożyli przysięgę, którą odbierano według ogólnych zasad procesowych i w ten sposób szlachectwo naganionego potwierdzili, wówczas groziła naganiającemu kara za niesłuszne obwinienie. Aby ją przynajmniej odwlec, zarzucał on niekiedy samym świadkom, albo jednemu albo wszystkim, nieszlachectwo. Sprawę w tym wypadku zawieszano aż do czasu oczyszczenia się naganionych.
Drugim sposobem oczyszczenia naganionego szlachectwa, równie skutecznym jak świadectwo klejnotników, było przedłożenie dokumentu szlacheckiego, zwanego listem oczyszczenia (littera expurgatoria). W tym celu przynosił naganiony albo własny list jeżeli się już dawniej oczyszczał z zarzutu nieszlachectwa, albo czyjkolwiek inny, z tego samego jednak rodu klejnotnego, więc np. ojca, dziadka (po ojcu), stryja, brata rodzonego lub stryjecznego. Zdarza się jednak, że i na dokumencie nie poprzestaje, ale uzupełnia go świadkami klejnotnikami, którzy stwierdzali, że list ten z prawego sądu wyszedł, lub że naganiony jest w istocie z tego klejnotu i zawołania, o których mówi dokument. List oczyszczający miał wówczas najczęściej wartość czterech świadków, gdyż do uzupełnienia go stawiano dwu klejnotników; spotykamy jednak czasem jednego, trzech, czterech, a nawet sześciu świadków, popierających dokument.
List oczyszczający musiał posiadać zwykłe cechy dokumentu dowodowego, a więc być nienaruszonym (non rasa, integra littera) i opatrzonym pieczęcią osoby, która go wydała. Zresztą ocenienie wartości dokumentu zależało od naganiającego. Dlatego po przedłożeniu listu, zapytywał go sędzia (według zwyczaju po trzykroć), czy nic nie ma dokumentowi temu do zarzucenia, i czy uważa go za »dobry, sprawiedliwy i prawny«. Gdy mu naganiający przyznał te cechy, sąd uznawał naganionego za szlachcica. Po dokonaniu oczyszczenia treść dokumentu wciągano do ksiąg sądowych.
Na równi z dowodem z dokumentów stoi dowód przez świadectwo sądowe. Dotyczy go jedna z zapisek mazowieckich. Naganiony w klejnocie szlachcic przyprowadził przed trybunał Stanisława z Obory, kasztelana liwskiego, który stwierdził, że brat naganionego oczyścił się niegdyś przed nim z zarzutu nieszlachectwa. Świadectwo tego sędziego miało zatem takie samo znaczenie, jakie by miał dokument przez niego wydany.
Kara za naganę.
Jeśli naganiony oczyścił się z zarzutu nieszlachectwa, spadała na naganiającego kara za fałszywe pomówienie szlachectwa.
Są wskazówki, przemawiające za tym, że pierwotną karą (może jeszcze do końca XIV. w.) było wyrwanie języka, jak wynikać się zdaje z jednej z zapisek pyzdrskich z roku 1392, w której czytamy, że szlachcic, który zarzucił drugiemu nieszlachectwo, po jego oczyszczeniu został skazany na zapłacenie: unam marcam et linguam eruere, seu tres marcas habet sibi dare pro lingua. Mamy tu wyraźnie przeprowadzoną relucyę (zamianę) kary cielesnej na pieniężną za naganę szlachectwa.
Owa kara pieniężna (zwana w Małopolsce swetczną, w Wielkopolsce pokupem, na Kujawach zaś karą wielką, wynosiła zazwyczaj 3 grzywny, t. j. XV. tzw. kara piętnadziesta. Sumę tę płacił naganiający tak naganionemu, jak i sądowi. Od kary sądowej, mógł być w wyjątkowych razach uwolnionym albo mu ją zmniejszano np. z powodu ubóstwa. Na Mazowszu wynosi ta kara początkowo 5 grzywien naganionemu i 5 księciu. W statucie z r. 1412 podniósł ją ks. Janusz I. do 5 kóp groszy naganionemu, stanowiąc zarazem, iż księciu uiścić należy poenam quinquagenalem. Dla zapewnienia, że skazany zapłaci karę, musiał ją zabezpieczyć zastawem albo rękojemcami, którzy w danym razie mieli zań zapłacić.
Jeżeli naganiający odwołał później swój zarzut, to w zasadzie nie powinien był płacić zwykłej kary, lak też było najczęściej. Tylko kilka znaleźliśmy wypadków, w których mimo odwołania naganiający skazany został na zapłacenie kary. Wyjaśnić sobie to można zapatrywań poszczególnych sędziów. Jedni z nich bowiem wychodzili z zapatrywania, że odwołaniem nagany naganiający niweczył swą obelgę, inni jednak uważali ją widocznie za tak głęboką ranę, zadaną klejnotowi szlacheckiemu, że mimo zadośćuczynienia zasługiwała na karę.
Jeśli naganiony upadł w dowodzie i nie zdołał się oczyścić z zarzutu nieszlachectwa, skazywano go na karę, którą w przeciwnym wypadku zapłaciłby jego przeciwnik.
Wpisy o naganie i oczyszczeniu są wprowadzeniem i tłem do wpisu „Oczyszczenie z nagany Ostrowskich”. Tam znajdziemy zastosowanie reguł opisanych we wpisie tym i poprzednim ”Nagana szlachecka”.