Oto druga z trzech części „Fraszek i opowiadań” Karola Żery w opracowaniu Zygmunta Glogera. Stanowią one kapitalne źródło wiedzy o świecie podlaskiej szlachty XVII wieku. Przedstawiają mentalność, system wartości, słownictwo najliczniejszej podlaskiego społeczeństwa. Charakterystyczne jest poczucie humoru ówczesnej szlachty. Dobroduszne, umiejące się śmiać z siebie samego, tak samo jak z innych. Dla mnie, te historyjki stanowią źródło wiedzy historycznej uzupełniającą wiedzę z traktatów naukowych.
Ze względów technicznych całość musiałem podzielić na trzy części.
Jako wół zamienił się chłopu w człeka.
Wyszedł chłop z domu jeszcze przededniem, wiodąc wołu na targ uwiązanego na długim postronku za rogi. Dwaj złodzieje widząc jako wół idzie spokojnie za onym kmieciem, podeszli cichaczem z tyłu, odczepili go, jeden uprowadził bydle w las, a drugi założył sobie powód *) na szyję, i idąc zdrajca za chłopem, począł szeptać pacierze. Chłop obejrzał się, a obaczywszy, że prowadzi nie wołu ale człeka na postronku, osłupiał, i czyniąc znak krzyża Świętego, mówi: – Wszelki duch Pana Boga chwali! I ja Go chwalę – ozwie się złodziej z udaną pobożnością. Tu jął eksplikować chłopu, jako dusza jego była zaklęta w tego wołu na pokutę, której koniec właśnie dziś nastąpił. Chłop wysłuchał z przerażeniem tej opowieści, dał pokutnikowi na ofiarę tynfa, którego przy sobie miał i powrócił do domu z biczem i postronkiem, bez wołu i pieniędzy, rad że dusza grzesznika odbyła swoją pokutę.
*) Postronek do prowadzenia.
Jaką przygodę miała skąpa pani.
Imć pan Synezy Jabłoński, łowczy wizki, opowiadał nam wielekroć taką przygodę swoją: Było to w mróz trzaskający, pojechałem za interesem do jednego szlachcica za rzekę Narew. We wrotach dziedzińca pytam się: jest pan mierniczy w domu, a pachołek jakiś odpowiada mi: „samego niemasz, gdzieścić pojechał, jeno sama jest doma. „Mało znałem tę panią, ale chciałem rzec jej pocom przyjechał i ogrzać kości przy ciepłym piecu. Pani mierniczyna miała wstręt do gości, gdy męża w domu nie masz, więc wszedłszy do sieni słyszę, jako w drugiej izbie szepcze do dziewki: powiedz, żem z mężem swoim pojechała. Myślę sobie, mniejsza o to, ale przy ciepłym piecu zagrzeję grzeszne członki moje, gdyż wiatr był mroźny srodze, a droga kopna i niepośpieszna, bo z wysokim nabojem. Dziewka prawi do mnie, że pani z panem pojechała, a ja powiadam, mniejsza o to, aby piec ciepły zostawili w domu, więc idę prosto do pierwszej izby i zdjąwszy wilczurę z siebie, dalėjże piec podpierać każdym bokiem. A piec był wielki, niby bróg ukraiński, jako zwyczajnie po domach szlacheckich, a za piecem suszono całą furę drewek olszowych.
Nic nie wiedziałem, że z tej izby nie było innego wyjścia, i pani mierniczyna zaskoczona nagle mojem przybyciem, że zapiecek był jak to zwykle przestrony, schowała się na one drewka, które były z brzegu nisko a potem coraz wyżej ułożone. Już sople z wąsisków zaczęły mi tajać, gdy usłyszałem na drewkach jakowyś szmer za piecem. Myślę sobie, pewno siedzi tam kot, nieodstępny w zimie ciepłego pieca adorator. Więc nie uważam i tupię po podłodze co mam sił, iżby nogi rychlej rozgrzać. A tu za piecem, gdy nogami tupałem, coś jakby poprawiało się ciągle i wtem stoczyło się kilka polanek na izbę. Przestałem tupać przy piecu, bo markuję, że grozi coś upadkiem z za onego. Jakoż w tejże chwili dał się słyszeć srogi rumor na zapiecku. Drewka leciały na podłogę jako grad, pod ciężarem jakiegoś nie ladajakiego ciała niewieściego, które rozpaczliwemi podrygami usiłowało nadaremnie pozostać nadal w tem swojem zachowaniu. Chciałem ratować, ale ratuje się każdego przyzwoicie, od głowy, a nie od fundamentów. A tu wyjechały naprzód dwie grube nogi, i dalej korpus ciała niewieściego jeno do połowy, bo reszta oparła się za piecem w zatrzymanych na głowie podwikach i jubce podbitej barankami.
Zmiarkowawszy, że to musi być sama pani mierniczyna, nie wypadało mi ze względu na skromność białogłowy, pozostawać dłużej w tej izbie jako spektator jej osobliwszej przygody. Ano wyjechałem czem prędzej, oznajmiwszy jeno dziewce na przedsionku, że jej pani już przyjechała do domu zza pieca.
Jako Włoch ryby w polu widział na Mazowszu.
Jeden kupiec wenecki, wędrując z kupią (towarem) przez Mazowsze, pytał chłopa spotkanego w polu o drogę do miasta. On mazur znalazłszy właśnie w tej chwili gniazdo polnych myszów pod miedzą, ze złością deptał szkodniki, wołając do nich: „A jesce piscys!” Włoch, który po polsku nie rozumiał, usłyszawszy słowo piscys, co po łacinie oznacza rybę, gdy powrócił potem do swojego kraju, rozpowiadał między Włochy, iż w Polsce na polach w zbożu hodują się ryby, a chłopi polscy łapią je bez sieci, jeno nogami tratując, co na własne oczy widział i gotów był zaprzysiąc.
Jak chłop baranią kapuzę*) kupował.
Imć pan miecznik Kobyliński z Kuleszk w ziemi Bielskiej, taką historyjkę powiadał :
Że raz ojciec jego, wybierając wino u kupca w Łomży, o tem, które mu się podobało, mówił chwaląc z łacińska: et colore, et odore, et tapore, czyli że miało barwę, zapach i smak dobry. Słyszał to jeden sołtys i zapamiętał sobie łacinę, by mógł cytując za mądrego uchodzić. Jakoż gdy poszedł do czapnika, gdzie wiele ludzi było i jął przymierzać cuchnące baranem kapuzy, powiada, iż chce wybrać taką podług upodobania swojego, aby była: et colore, et odore, et sapore.
*) Kapuza, oznacza wysoką baranią czapkę z wstążkami na boku do rozwiązywania, gdyż kapuza opuszczała się w mróz na uszy.
Imć p. Szomański, szlachcic z Szomania, taką prawił gadkę o jednym chłopie.
Był sobie chłop, który miał żonę złą i swarliwą, tak, że cierpiał z nią krzyż srogi. Aż tu pewnego razu zaniemogła ona białogłowa i rzekomo pomarła. Chłop wiele nie płakał, jeno rad z tego, gorzały cały sądek na stypę kupił. Podchmieliło sobie ono chłopstwo nieźle. Ano gdy trumnę z ciałem wieźli na cmentarz przez las, najechali na wysoki pień po pijanemu i przewrócili wóz. Trumna zleciawszy z woza, rozbiła się, a że baba była jeno w letargowym omdleniu, ocknąwszy się zatem, wylazła z pod wieka i na wozie siedząc na trumnie powróciła do dom. Minęło potem dwa lata, aż ta sama białogłowa zachorowała ciężej i pomarła rzetelnie. Ale chłop kupił gorzałki na pogrzeb już jeno kwartę, powiadając, że sobie znów gotowi by podpić i trumnę rozbić, a chciał być cietwieroży, by przybijania wieka dobrze przypilnować. Przykazował też ostrożnie kobietę wieść na cmentarz, żeby o nijaki pień, krzak lub kamień nie zawadzić broń Boże podczas drogi.
O babie, która dyabła oszukała.
Podczas jednej wiosny baba z czartem poszła w szabrostwo (do spółki) i tak się z sobą umówili:
– Ty, panie dyable, pole zaorz, ja prosem zasieję, waszeć zabronujesz, a w jesieni to się prosem na połowicę podzielim.
I zasieli proso, a gdy w jesieni ono proso dośpiało, wszystkie baba kłosy pozrzynała dla siebie a czartu słomę z korzeniami zostawiła. Czart postrzegłszy, że baba jagły zimą zajadała, zaczął jej wymawiać:
– Tyś mnie, babo, oszukała, boś sobie wierzchy pobrała a mnie korzenie zostawiła.
Baba na to:
– No, kiedy waść masz to sobie za krzywdę, to na drugi rok waszeć, panie dyable, pobierzesz wierzchy, a ja jeno korzenie.
Pogodzili się; a gdy nadeszła wiosna, posiała baba rzepę. Czart tedy wprzód dla siebie łapczywie macinę pozrzynał, a ona potem rzepę wykopała. Widząc szatan, że i w drugim roku został oszukany, rzecze do baby:
– O, już na trzeci rok posiejemy jęczmień, zrobimy słodu, nawarzymy z niego piwa i piwem podzielimy się po połowie.
Baba i na to przystała, a gdy jęczmień dośpiał, oboje go zebrali i zwieźli. Dyabeł młóci, drwa rą. bie, wodę nosi, beczki nabija; baba robotę zadała, a dobrze świadoma, jak się piwo warzy, bo zwykła to babska robota, sobie odlała czoło, a czartu zostawiła cienki podpiwek i kosztując go, mówi:
– Oj, będzie piwko dobre, będzie, jeno niech się wychodzi i wystoi.
Dyabeł pije podpiwek, ale gębę wykrzywił srodze, a gdy baba rzecze:
– Panie dyable, niechże jeszcze podzielim się słodzinami, – czart w gniewnie zawoła:
– Coś babo nawarzyla, to sobie wypij i słodziny zabierz.
Stąd poszło przysłowie między ludzi, że czart z babą piwo warzył i słodzin się wyrzekł.
Ale nie na tem koniec.
Dyabeł krzywdy swojej darować nie chciał, więc wyzywa babę na rękę, czyli na pojedynek. Baba powiada „dobrze” i staje śmiało do wojny z dyabłem. Dała tedy czartu widły, a sama bierze rożen i mówi:
– Gdy ty mnie pchniesz widłami, to dwie dziury mi uczynisz, a ja tobie rożnem jeno jedną.
Dyabeł rad, że ma broń lepszą niż baba, ogonem z radości kręci, a baba tymczasem stanęła za plecionym z chróstu płotem i zaczyna przez płot wojować.
Co dyabeł pchnie widłami przez płot, to widły o płot się wesprą i do baby nie sięgną. Co baba kolnie rożnem, to czarta na wylot przedziurawi, że aż smoła z niego tryśnie. Baba nietknięta, a czart przedziurawiony jak rzeszoto. Widząc tedy szatan, że z babą zawsze zła sprawa, drapnął, że tylko wiatr w polu zagwizdał, a stąd powstało przysłowie, że: Baby i czart nie zwojuje, i inne, że długo ten musi kukać, kto chce babę oszukać.
Jako pan Jaczyński do starościca mówił.
Imć pan Jaczyński z Jaków, w ziemi Wizkiej, tak mówił do starościca, który całą fortunę swoją puścił na cugi i karty:
– Jeździłeś waszmość szóstką z forysiem, a ja parą na kalamaszce z wyrostkiem. Potem jeździłeś dobrodziej czwórką, a ja zawsze swoją parką wałachów. Dalej nastał czas, kiedyśmy oba jeździli parą koni, jeno waszmość z barwą, a mój wyrostek w kubraku. Następnie jeździłeś pan starościc jednym koniem, a ja zawsze swoją parą. A teraz, gdy nie masz konia żadnego i rad siadasz na cudzy wózek, nieprawdaż, jak to miło jechać parą tłustych wałaszków nawet i bez barwy!
Ile pewien owczarz owiec miał?
Jechał drogą pan i napotkawszy człowieka pasącego przy drodze owieczki, pytał go, ile by też owiec w swem stadzie miał? – na co mu mądry owczarz odrzecze:
– Jak jedna owca przebieży z mojego stada przez gościniec do drugiego pasterza, to mamy obadwa równą liczbę; a jak od niego przebieży do mnie, to ja mam w trojekroć tyle, co tamten.
Jakoż pytanie jest, po ile owiec mieli jeden i drugi. A gdy, czytelniku miły, nie zgadniesz, to ci powiem, żeś matematyki w szkołach drohickich nie uczon. Albowiem owieczek tych było wcale niewiele: jeden miał 5, a drugi miał owiec 3.
Wtóra próba na matematyka.
– Pomagaj Bóg stom pannom! – młodzieniec mimo idąc, rzekł do panien pracujących:
– Nie masz nas stu, jako ty powiadasz – na to jedna z panien odrzekła – ale by nas było dwa razy tak wiele jako jest i połowica tego, i czwarta znowu część do tego i ty sam, wtedy właśnie będzie nas dopiero całe sto. Jakoż było onych panien 36.
Jako raz dusza w pustym czerepie ludzkim jak kot miauknęła.
Jeden szlachcic wielce pobożny, aby co dzień mieć w myśli memento mori i sąd ostateczny, jaki ludzi wszystkich w przyszłości czeka, przy łożu swojem, gdzie rano i wieczór odmawiał pacierze, miał leżącą na kantorku trupią głowę. Ano zdarzyło się, że gdy raz odmawia wieczorne pacierze, aż tu ona głowa poczęła się ruszać. Szlachcic, widząc to, był pewien, że dusza tego zmarłego człeka czegoś łaknie, i rad, że będzie mógł jej w czemkolwiek dopomóc, pyta:
– A czego żądasz, duszyczko ? Aż dusza odpowiedziała mu żałośnym głosem: – Miau!
Był to bowiem mały kotek, który wlazł spać w czerep ludzki, i nie mogąc wyleźć z powrotem, zaczął miauczeć.
Wypadki po ludziach chodzą.
Niedawno zdarzyło się w ziemi Łomżyńskiej, że ime pan podsędek Grzymała Wojciech, siedząc przy stole obok żony swojej, wydobywszy noża z kieszeni, przy którym na drugiej stronie był grajcar, czyli jak teraz zaczynają mówić: wyrwicz, dobywał z butelki korka i pociągnąwszy mocno, wbił swojej najukochańszej żonie nóż w łopatkę. A właśnie z tej butelki miano pić jej zdrowie, bo były to pani Grzy. maliny imieniny. Miała ci imieniny, że się aż do łóżka nieboga położyła. To też imć pan Józef Skarzyński, żupnik, który był przy tym wypadku, powiada, że kiedy już pójdzie komu na nieszczęście, to ucierając własny nos palcem, palec zwichniesz.
Wszyscy ludzie są jak ludzie.
Jejmość panna Klicnerówna, ksieni konwentu panien Benedyktynek, te słowa mawiała: „Bardzo wielka jest różnica między księdzem a ludźmi”. I sama to tak solwowała: „Wszyscy ludzie są jak ludzie, a ksiądz jak człowiek”.
Co Bóg ma, a czego nie ma ?
Na to pytanie, jeden prosty szlachcic tak mądrze odpowiedział:
– Bóg ma wszystko, ale równego sobie nie ma.
Chróst czy siano?
Jeden pan, spotkawszy chłopa wiozącego do miasta ukradzioną furę chróstu na sprzedaż, pyta się go :
– A co to, człowiecze, wieziesz ? – Siano, mospanie, wiozę – odpowie chłop.
– Łżesz, bratku, bo nie siano wieziesz, jeno, jak widzę, chróst, ukradziony w lesie ime pana stolnika.
– A na cóż się pan mnie pyta, co ja wiozę, kiedy tak dobrze sam wie wszystko.
Jak chłopi panu Wielkiejnocy winszowali.
Wiadomy jest zwyczaj, zwany Wołoczebne lub Wykupne. Poddani, chodząc po wołoczebnem, zbierają pospolicie z chaty po dziesięć jajek i przynoszą takowe do dworu z powinszowaniem świąt wielkanocnych. Owoż gospodarze w jednej wsi nakładli w koszałkę jajek i obrali sobie oratora, który nauczył ich, że gdy będzie winszował panu, to niech oni dokładają wszyscy ciągle za nim: „I jejmości waszecinėj, i dziatkom waszecinym”.
Orator tedy, wziąwszy ową koszałkę z jajkami, na czele gromady idzie do pana i zaczyna taką perorę:
Orator. My, Boskie i waszecine sługi, przyszliśmy wielkanocnych świąt waszeci powinszować.
Gromada. I jejmości waszecinej, i dziatkom waszecinym.
Orator. Zyczemy panu zdrowia i najdłuższych lat życia.
Gromada. I jejmości waszecinej, i dziatkom waszecinym.
Orator. Niech Bóg waszeci błogosławi w polu i w gumnach, w oborze i w komorze.
Gromada. I jejmości waszecinėj, i dziatkom waszecinym.
Tu orator ruszył się z miejsca, chcąc panu oddać koszałkę z jajkami i drudzy za nim, a że nie postrzegli tego, iż u oratora odwiązała się u nogi obora, czyli ów rzemień długi, którym przy łapciu goleń jest okręcona, gdy tedy jeden nastąpił mu na ową oborę, tak orator jak długi upadł z koszałką jajek na ziemię i wszystkie potłukł. Więc zaklnie:
– O bodaj-że cię wszyscy dyabli wzięli ! A gromada chórem dodaje: – I jejmość waszeciną, i dziatki waszecine !
Ze starej księgi p. burgrabiego Barżykowskiego Franciszka wypisano tu:
Nauczy się wyć, kto z wilki przestaje,
Kto ze psy lega, ten ze pchłami wstaje;
Uczerni ręce, kto się tyka mazi,
Zła kompania obyczaje kazi.
I naturę twą piękną, tak wspaniałe zmysły,
Popsowałyć, ma panno, tych strojów wymysły.
O panu Opackim i pani Szambelanowej.
To, co się stało i wszystkim wiadome jest, godzi się zawczasu wpisać do tej księgi, aby potem, gdy żywi ludzie pomrą, nie przemieniło się w bajkę nierzetelną. Owoż znany jest na całem Mazowszu i Podlasiu Jw. Chryzanty Opacki, kasztelan wizki, w łaskach u teraźniejszego króla Jegomości obserwowany, że mu dał nawet zeszłego roku przywilėj na jarmarki i rzemieślników w Mężeninie, gdzie imć kasztelan teraz rezyduje. Słynie ten pan jako osobliwszy gospodarz i statysta, człek zabieżny i oszczędny, a przytem, od czasu choroby pani kasztelanowej, jako wielki gładkich pań adorator. Podobno nawet pani kasztelanowa z tej przyczyny na melancholię zachorowała i z jednej komnaty wychodzić za nic nie chce, że, będąc wielce zazdrosną, nie mogła znosić, jako się jej pan małżonek do pań światowych, jak to teraz w modzie u panów, zalecał. Rzecz dziwna, że białogłowy w panu Opackim gustują, wąsów bowiem nie nosi i zawsze wygolony, podobien jest babie, a włosy rad mąką znienacka posypuje.
Rzecz prosta, że afekt kasztelański zwrócić się musiał do najładniejszej pani na Podlasiu, którą jest obecnie małżonka Jw. szambelana Antoniego Szczuki z Ciechanowca, z domu Katarzyna Średnicka. Jw. szambelan, najzacniejszy mąż i obywatel ma, jak wiadomo, przysłowie, które często powtarza „Mości dobrodzieju alem tedy”, a w pośpiechu mówi częściej „Mosembeju”, tabaki zażywa podostatkiem i chustkę jedwabną od nosa, gwoli wysuszenia, na plecach rad sobie zawiesza. Niemało starszy od jejmości, jest o nią wielce zazdrosny, to też imć pan kasztelan wizki najlepiej lubi odwiedzać dom państwa szambelaństwa wtedy, gdy pan Szczuka wyjedzie z Ciechanowca do swoich folwarków, Kotowa i Srebrowa, za Wiznę.
że na plotkach nigdy nie zbywa, więc ludzie więcej gadali, niż było w samej rzeczy, a mieli po temu dobrą okazyę.
Zdarzyło się bowiem, iż doniesiono imć panu szambelanowi, że pani liściki jakoweś od kasztelana przez umyślnych otrzymuje. Jw. Szczuka rozkazał tedy, aby dopilnowano pierwszego i odmierzono mu chłostę.
Jakoż zdarzyło się, że masztalerz pana Opackiego, jadąc po kupionego od księżnej ogiera do Siemiatycz, nic nie wiedząc o tym rozkazie, popasał w Ciechanowcu, uwiązawszy konia za sadem i najniewinniej chłostę od sług szambelańskich, ni stąd ni owąd, otrzymał.
Kasztelan rozżalił się o to srodze i na pana Szczukę pogniewał, zdarzyło się jednak, iż dowiedział się, kiedy pani szambelanowa jechała do Kotowa i Srebrowa. A było to zimą, więc dalejże saniami gonić za nią, aby, spotkawszy niby przypadkiem w drodze, choć raz jeden rączkę pięknėj pani ucałował. Jakoż dogonił jejmość przy zjeżdżaniu na lody pod Łomżą i, dla bezpieczeństwa niewiasty, wsiadł do jej sani. Aliści lody nie były już krzepkie i załamali się na Narwi tak bezecnie, że oboje tych państwa ledwie z zimnej wody słudzy i chłopi wyratowali. A tak, miasto miłego spotkania, wydarzyła się kąpiel w przeręblu, o której nazajutrz cała ziemia Łomżyńska już wiedziała.
– Imć pan podwojewodzy Dobrzeniecki, cioteczny kasztelana, powiada doń:
– Panie bracie, kiedyś się w zimnej wodzie skąpał, dasz może pokój tym amorom.
Jakoż istotnie pan kasztelan wizki musiał ochłodzić krew swoją w tej zimowej kąpieli, gdyż już więcej pani szambelanowej duserami swojemi nie napastował. Lubo niewiadomo jeszcze, co nastąpi w przyszłości, bo, jak to mowią: „w starym piecu dyabeł pali”.
O tymże panu Opackim powiadał mi dworzanin jego, imć p. Stanisław Kossakowski (rodem z Kossaków koło Mężenina szlachcic), że jest to pan uczony ale i krotochwilny zarazem.
Gdy ime pan Budziszewski, łowczy, brał do Puchał ogrodnika z Mężenina i zapytywał o niego, pan kasztelan napisał o onym ogrodniku świadectwo, ,że dobrze chodzi około ogrodu”
Gdy później pokazało się, że ogrodnik ów był jadaco i pan Budziszewski wypominał panu Opackiemu, że tak dobre dał świadectwo złemu słudze, pan Opacki mu odparł:
– Dowiodę waszmości czarno na białem, że Świadectwo moje było rzetelne, a tylko waszmość, panie łowczy, nie rozważyłeś moich słów. Wszak nie napisałem, że ogrodnik zna się na czemkolwiek w swoim procederze, jeno że „dobrze chodzi około ogrodu”, bo w samej rzeczy ma nogi zdrowe i tylko z kąta w kąt szwęda się wiecznie po ogrodzie.
Mawiał pan Opacki, iż dla tego, że Pan Bóg stworzył pierwszego mężczyznę z gliny, gniew mężczyzny bywa gwałtowny a krótki, jakoby łoskot upadającego muru z gliną.
Gniew zaś niewiasty, jako stworzonej z żebra Adamowego, bywa podobien do klekutu kości, jakoby kto sypał kości bez końca.
Tenże sam imć pan Kossakowski, dworzanin kasztelański, aczkolwiek jeszcze młodzian, ale sensat, nie mógł się nachwalić pana kasztelana wizkiego: wzorem panów dawnych jest on najlepszym opiekunem i jakby drugim rodzicem dla dworzan swoich, których, jako doświadczony mentor w szkole światowej, ćwiczy w cnotach wszelakich, spełnianiu obowiązków i polityce światowej. Zaleca im oszczędność i rachunek, powtarzając często takie maksymy:
Napisy
Co masz zrobić jutro, uczyń dzisiaj,
Co masz zjeść dzisiaj, schowaj na jutro.
albo:
Kto żyje bez rachunku, umiera bez pogrzebu.
albo:
Kto nie szanuje grosza, nie wart szeląga.
albo:
Kawałek chleba nie spadnie z nieba, Tylko go zapracować trzeba.
albo:
Nie ten majster, kto zacznie, a ten, kto dokończy.
albo:
Po groszu zbierzesz, po szelągu rozciskasz.
albo:
Kto wiele gada i szumi,
Ten mało działa i umie,
Napisy
Bywa, jak wiadomo, nieraz u panów szlachty i u plebanów, że kładą rozmaite napisy i malowidla na ścianach wewnątrz izb między szpalerami (tapetami), nad drzwiami, kominkami, na belkach, okienicach i parawanach.
U kanclerza Krajewskiego w Zambrowie już pono miejsca zabrakło na filozoficzne maksymy i proverbia tak, iż nawet w sekretnych komórkach, dla spożytkowania wczasu, lektury tej jest całemi furgonami.
U pana Jeziorkowskiego, podwojewodzego nurskiego, widziałem parawan, na którego jednym składzie odmalowane były dwie ręce, złożone w górę jak do modlitwy, i pod niemi napis: Deo sic, czyli do Boga tak. Na drugim składzie tegoż parawana były dwie ręce, podane wzajem sobie, i pod niemi napis: Amico sic, czyli przyjacielowi tak. Na trzecim zaś wymalowana ręka jedna, z kułakiem złożonym w fige, i pod nią napis: Inimico sic, czyli: nieprzyjacielowi tak.
Imć pani Jaworowska, stawiając w roku zeszłym dwór we Wroceniu koło Goniądza, kazała wyrzezać na tramie szerokim (belek poprzeczny) taki napis:
„Ci, co w tym domu bywają,
To, co nam życzą, niechaj sami mają”.
Ksiądz kanonik Łącki, proboszcz w Skrzeszewie w ziemi Drohickiej, kazał odmalować w plebanii swojej na ścianach w sieni różne zwierzęta, jako symbole grzechów i wad ludzkich, wypędzane przez aniołów. Zatem był tam spasły wieprz, jako symbol obżarstwa, był lis przykryty ogonem, zając pierzchliwy, nadęty indyk, jadowity wąż i ze zwierciadłem małpa strojąca łeb w fioki nowomodne z Paryża.
U imć pana Łuniewskiego, w starym domu po niegdyś panu Karolu podkomorzym w ziemi Drohickiej, na okiennicy jednej była namalowana ręka, wyciskająca z gąbki wodę w miednicę i pod spodem napis: Redde quod debes. Na drugiej zaś okiennicy był żóraw stojący na jednej nodze, w drugiej zaś podkurczonej trzymał kamień na znak czujności. Jako wiadomym jest, że żórawie stadem na polu nocując wybierają jednego na swego strażnika, który by nie zasnął, każą mu trzymać kamień w nodze podniesionej do góry.
Przypowieści o majętnościach.
W ziemi Wizkiej leżą dobra Wilamów i Romany, o których ludzie mają takie przysłowie na oznaczenie przedniej onych gleby:
Kto ma Wilamów i Romany,
Może siadać między pany.
W ziemi Łomżyńskiej, parafii puchalskiej, są cztery wioski, o których takie znowu krąży przysłowie ludzkie:
Lutostań, Koty – pierścień złoty,
Gać, Gronostaje – chleba nie staje.
Są to starodawne gniazda szlachty: Lutostańskich, Kotowskich, Gackich i Gronostajskich.
Jako pan Górski mawiał?
Jeden z panów Górskich (którzy starodavne gniazdo swoje mają we wsi Górskie, w powiecie Zambrotowskim a ziemi Łomżyńskiej, ale są po te czasy rozrodzeni i w ziemi Bielskiej), tak mawiał na oznaczenie łatwego lub trudnego dostania czeladzi:
Gdy rok głodny gospodarz mówi: – Daj Boże chleb a ja zęby na niego znajdę.
Gdy zaś rok urodzajny parobek mówi: – Daj Boże mi zęby, a ja chleb dla nich wszędzie znajdę.
Wypisano tu z księgi imć p. Obryckiego,
Poszedł wesół spać wdowiec, pozbywszy swej żony,
Lecz w nocy paraliżem nagłym był ruszony.
Wiesz że jaka choroby tej przyczyna była ?
Śniło mu się, że jejmość nieboszczka odżyła.
Jaka służba, taka i zapłata.
Jeden bogaty pan przyszedłszy do kościoła usiadł w ławce, w której siedział już jakiś człowiek ubogi, szpetnie obdarty. Ubogi na to nie uważał i z ławki nie wyszedł. Pan przeto nieco urażony pyta onego oberwipołcia :
– Bracie, komu ty służysz? – Służę samemu Bogu – odpowie żebrak.
– Dziwno mi bracie, że tak wielkiemu Panu służąc, nic nie masz, jeno łaty na grzbiecie.
– Nie dziwuj się temu waszmość dobrodziej -. rzeknie on obdartus – bo jaka moja służba, taka i zapłata jest
Mówili niektórzy, że tym panem był onego czasu Jan Sobieski, zanim na króla obrany został.
Jako dwie białogłowy o Niebie się z sobą rozmówiły.
Jedna mieszczka nawiedziwszy w chorobie swoją przyjaciółkę, zachęcała ją do śmierci mówiąc:
– Ach moja kochana pani, o jak szczęśliwa je. steś, kiedy się już wybierasz do Nieba, dla oglądania jasności Boskiej i wiecznej Jego chwały.
Na to chora jej odpowie:
– Skoro wnijdę do Nieba, będę Pana Boga zaraz prosiła, iżby i dla kochanej pani conajprędzej miejsce słuszne w swojej jasności i chwale przygotował.
Na to pierwsza odpowie z nieukontentowaniem:
– Proszę nie wdawać się w moje sprawy, a Boskiego rozrządzenia nie przyśpieszać.
O głupim i mądrym.
Pewny głupi szlachcic lekceważył i prześladował człeka mądrego a poczciwego, wynosząc przytem większą dawność swego rodu. On człek mądry rzecze mu tedy:
– Mości panie, wyznaję, że W. Mość pana familia jest dawna, bo jeszcze przed Adamem swój początek wzięła.
Zdziwi się ów szlachcic i pyta, jak to ma rozumieć?
Odpowie mu na to tamten:
– Wszak bestye wszystkie pierwėj były stworzone niż Adam, a waszmość pan okazujesz swemi postępkami, że jesteś bliższy osła niż człowieka.
Jako się szlachcic z Włochem sprzeczał.
Włoch zarzucał szlachcie, że o lada fraszkę urażają się i wadzą. Szlachcic dowodził znowu: że w żadnym narodzie nie jest tak łatwo pogodzić wadzących się jak w naszym, a zarzucał Włochom, że gdy się na kogo rozgniewają, to z wielkim uporem dają się przejednać.
– Przyznaję waszmość panu racyę – odpowie Włoch – że u nas wielce trudne bywa pojednanie, bo się nie o byle co urażamy, tak jak to czynią Polacy.
Ksiądz Aleksander karmelita bosy, którego kazania*) z dawniejszych czasów, są w bibliotece Franciszkanów drohickich, tak raz mówił z ambony o Jurystach:
„Kiedy mi się przy sądach trafiło być, widząc jak Jurystowie sprawę obracają, ten ją tak, ten owak ciągnie, ten jej broni, ten przeszkadza, ten ją prawem wspiera, ten prawem zbija; zdało mi się, że oni tak właśnie czynią, jak owi, co chusty wyżymają: ten na tę, ten na owę stronę kręci, chcąc wodę wycisnąć! Kręcą Jurystowie tak i owak sprawą, zwłóczą, żeby z cudzych mieszków pieniądze wycisnęli. Trzeba z wielą mieszków do sądów, żeby było wszystkim skąd dawać.”
*) Kazania drukowane w wieku XVII.
Ze starej księgi od imć panów Kisielnickich pożyczanej.
Pismo święte powiedziało:
Mąż i żona jedno ciało.
Jednak mąż tego nie czuje,
Gdy mu kto żonę całuje.
O przygodzie wielce trefnej imć pana podkomorzyca.
Opowiadał imć pan Floryan Drewnowski, sędzia grodzki łomżyński o przygodzie tego kawalera, której był świadkiem oczywistym (naocznym), a która zrobiła wielki strepitus swego czasu i śmiech powszechny, tak, iż ludzie odeń pękali, a jedna białogłowa nawet poronić miała, i z tej przyczyny, wypadek ten, choć nie w naszych stronach się wydarzył, ale do księgi tej wpisanym być winien,
Owoż na świętą Genowefę były imieniny jejmość pani starościny z wielką solennością obchodzone. Szlachty możnej i uboższej zjechało się nie mało, jak to zwykle u ziemian bywa, że w domach większych zbierają się wszystkie domy mniejsze. Panien urodziwych było jako kwiatów wiosnową porą, więc wesoło się zabawiono pląsami i śpiewaniem, ile że ichmość państwo gospodarstwo, jako zwykle, osobliwszą uprzejmością, sutem przyjęciem i starym lipcem, wesołość ową podsycali.
Imć pan podkomorzyc przyjechał z wyżlicą swoją Junoną, dziwnie mądrą bestyą, która go nigdy na krok nie odstępowała i różnych sztuk okazowaniem,
ku wielkiej uciesze wszystkich była. Kiedy po sutym obiedzie podano marcypan i inne wety, a zwłaszcza przednie śliwy, których kawaler ten wielkim był amatorem,” tak sobie podjadł, iż poczuł wkrótce we wnętrznościach swoich impetyczną turbacyę. Gdy atoli sam od stołu gwoli przyzwoitości kawalerskiej wstać nie mógł, znosił przeto czyścowe katusze, aby jeno kompromitacyi honoru swego nie dopuścić. Nareszcie gdy po długiem niezmiernie posiedzeniu, które wydało mu się niczem wojna siedmioletnia, powstano od stołu i w rączkę zaczęto imć panią gospodynią całować, podkomorzyc zaniedbawszy tej nieodzownej polityki, wypuszczony z koła nadobnych jejmościanek, jako bomba z procy króla żydowskiego Dawida, lub jak ogorzały kot z komina, w którym zapaliły się sadze, wybieżał do sadu, aby dać folgę grzesznemu przyrodzeniu. że jednak w szybkim biegu rozpętały się niepohamowane orkana, niedoskonałej w podobnych terminach natury ludzkiej, więc kawaler uczuł ulgę zupełną pierwej, aniżeli tego pożądał. Nie polityczna to rzecz dla tak zacnie urodzonego młodziana, ale że i siedmiu onych greckich mędrców nie znalazłoby na to innego sposobu w takiej przygodzie, przeto imć pan podkomorzyc zdjąwszy i zostawiwszy w krzakach, najhaniebniej zdyfamowaną część sekretną swego ubrania, powrócił z dobrą miną, jakoby po walnem zwycięstwie, do wesołej kompanii.
Właśnie goście rozsiedli się w wielkim ganku i wesołą rozmową zabawiali, a młodzież różne koncepta i krotofile ku rozśmieszeniu panien sypała jako z rękawa, więc i podkomorzyc przysiadł się do panny Agnieszki, do której dowcipów i powabów wzrok i serce jego lgnęły, jako mucha do miodu, i właśnie zaczynał prawić jej misterne dusery, gdy oto nagły rumor i krzyk powstał pośród gości na ganku. Pomiędzy wszystkich wpadła biegnąc z ogrodu owa wyżlica Junona i wlokąc zhańbione srodze białe ubranie, odszukawszy swojego pana pomiędzy pannami, u stóp jego całe corpus delicti złożyć nieomieszkała. Jako bowiem nauczona chodzić nieodstępnie za panem swoim, i nosić wszystko co do niego należało lub coby gdzie uronił niebacznie, a poznawać węchem rzeczy, które do niego należały, tak i tym razem uważała za obowiązek spełnić służbę swojemu dobroczyńcy. Jaki z tego powstał śmiech i tumult, jakie wiernej Junony wypędzanie, a sług domowych przywoływanie, końcem oczyszczenia ganku, skrapianie wodą różaną, a konfuzyi nieszczęśliwego panicza, opisać tego nikt nie zdoła, a wystawić sobie jeno ten potrafi, kto był owego niefortunnego wydarzenia świadkiem.
O wilku.
Gdy wilk ciężko chorował,
z duszy chciał być mnichem,
Lecz gdy przyszedł do zdrowia,
znowu został lichem.
Jak mawiał p. Wacław Wilczewski.
Imć pan Wacław Wilczewski chorąży, choć sam starożytnego domu szlacheckiego potomek, a mawiał zawsze:
– Lepsze szlachectwo z cnotliwych spraw, niż z rodu samego.
Mawiał i tak:
Nic herb, nic tytuł, nic wielkiego rodu
Synem być, gdy w twych sprawach pełno smrodu.
Jak się jeden dawnością rodu chełpił.
Jeden szlachcic w rozmowie z drugim, wynosił się nad innych dawnością swojego rodu i świetnością przodków, na co mu tamten rzecze:
– I cóż z tego mospanie, kiedy wiadomo wszystkim, iż były ongi czasy pasterskie, w których wszyscy ludzie, a w ich liczbie moje i waszmościne dziady zarówno świnie paśli i z bydlętami legali, a jeno tylko przodkowie acana dobrodzieja pierwej nieco od moich zaprzestali bicze z pakuł kręcić, ale czy czasu tego na zaostrzenie rozumu swego i dzieci swoich użyli, to jeszcze na dwoje babka wróży.
Gada: Quid pro quo.
Gdy studenci drohiccy radzili jak najlepiej przełożyć na polski quid pro quo, i jeden mówi: „ni w pięć ni w dziewięć,” drugi „ni toje, ni sioje,” trzeci „jedno drugiego się nie trzyma,” czwarty „gada sam nie wie co,” aż Stanisław Kłosowski, cyrulik i obywatel drohicki tłumaczy tak: „gada cynowato.”
(cynowacizna, rodzaj niezwykłego tkania przędzy).
Jak chłop powiedział klerykowi.
Franciszkanie pińscy mają między wodami wioskę Kudrycze, w której poddani nazywają się Kudryczanie i pełnią powinności niewielkie. Przynależy zaś do nich sprowadzać rzekami pod klasztor drzewo i na dziedziniec klasztoru wyciągać. Raz, kiedy to czynili, a są do tego bardzo sposobni, byłem przy tem, jak przyszedł przypatrywać się temu jeden młody kleryk, i zaczął ich uczyć, jak mają poczynać drzewem, co słysząc jeden stary chłop, który koło tej roboty zęby zjadł, rzekł doń :
– Choć u waszeci korona, taki waszeć worona.
Jako jedną młodą panią musieli dokołysać.
Pewni rodzice mając córkę jedynaczkę, tak ją rozpieścili wychowując, że wyrosła na grymaśnice, jakiej świat nie widział. Ale że panna była urodziwa i z wianem, ożenił się z nią jeden majętny kawaler nie wiedząc o wszystkich panny grymasach, a o których, gdy zasłyszał, tedy rzekł: znajdę ja sposób na one grymasy. Jakoż niedługo po ślubie zaczęła młoda pani chimery swoje pokazywać. Mąż jako człek roztropny, zniósł to w pierwszej chwili cierpliwie, potem, nazajutrz łagodnie perswadował, ale gdy trzeciego dnia pani wstawać z łoża nie chcąc, już się całemu domowi uprzykrzyla, pan kazał zawołać sześć białogłów, spowinąć panią jako niemowlę w prześcieradła i bujać onym białogłowym w powietrzu, żonie mówiąc:
– Byłaś widzę niedokołychana dzieckiem i dla tego grymasisz, tedy każę cię codziennie póty dokołychywać, moja najmilsza, aż dokołycham, co niedbali uczynić twoi rodzice.
Tu pani widząc, że piwo nie przelewki, że baby kołychają na dobre, dalejże w pokorę, poczęła szlochać, przepraszać i przyrzekać poprawę mężowi.
Jakoż wszystkie muchy z jej nosa uciekły, chimery sama odstraszyć usiłowała mężnie, i żyli później z sobą długie lata najlepiej, bo jak ludzie mówili: była już dokołychana przez męża. A tak sprawdziło się stare przysłowie, że:
Dobry masztalerz najszaleńszego konia ujeździć potrafi,
a kiep najspokojniejszego znarowi.
Zagadki od białogłów zapisane tu.
Siedzi panna w bróździe,
Trzyma konia na uździe.
Konik chodzi boczkiem,
Panna mruga oczkiem ?
(Gdy panna przędzie na prząślicy i wrzecionie).
Kto o nią dba, ten jej nie ma,
A kto o nią nie dba, ten ją ma ?
(Pajęczyna).
W lesie bywało, liście miewało,
A teraz nosi duszę i ciało?
(Kołyska).
Święta była, święta jest,
a w Niebie nie była i nie będzie.
|(Ziemia).
Który święty ma troje uszu?
(Święty Floryan, bo ma dwoje uszu wlasnych a trzecie ucho u dzbana, którym gasi pożary, jako patron od ognia).
Jako życzył młodemu ksiądz stary.
Gdy razu pewnego, jeden ksiądz młody, przyszedłszy ze świętemi olejami do chorego i sędziwego kapłana, przygotował go na drogę wieczności i administrował ostatni Sakrament, stuletni ten prawie staruszek rzecze doń z nawyknienia przy pożegnaniu:
– Wielce ci dziękuję, mój księże, za wyświadczoną mi przysługę i daj Boże, abym waszeci taką samą łaską się odwdzięczył.
Jak mawiał imć p. Krajewski stary.
Bóg widzi, czas ucieka,
Śmierć goni, wieczność czeka.
Światło bieży, cień niknie, godzina ulata,
Niezadługo ci rzekną: ustąp z tego świata,
Rok po roku, dzień po dniu, czas leci bez zwrotu,
Co rok, co dzień, co moment, miej się do wylotu.
Nie winienem nic nikomu,
Żyją skromnie w małym domu,
Kontent z mojego zagonu,
Nie zazdroszczę królom tronu.
Przypowieść imć p. Wagi o mądrym Bartoszu.
Gdy jeden pan obchodził swoje imieniny, dano mu znać, że chłop Bartosz przyniósł mu na wiązanie pieczonego kapłona. Pan kazał wprowadzić do izby biesiadnej onego Bartosza, podziękował mu za kapłona, ale przy tem powiada:
– Mój miły Bartoszu, mam ja żonę, dwóch synów i dwie córki, a że słyszałem wiele o twoim rozumie, więc weź noża i podziel tego kapłona między nas sześcioro, ale tak, aby i tobie się co dostało.
Bartosz wziął sztuciec, urżnął kapłonowi łeb, położył go przed panem i powiada:
– To dla ciebie wielmożny panie, jako dla głowy domu się należy.
Następnie uciął szyję i ofiarował ją pani, mówiąc, że jako szyja jest zawżdy podstawą i towarzyszką głowy, tak więc i on przeznacza tę szyję dla pani, która rządzi domem i jest ozdobą, podstawą i wierną towarzyszką głowy pańskiej. Dalej poodcinał skrzydełka i ofiarował owe dwom paniczom, powiadając, aby mieli ręce wprawne do pióra i pisma i na wysokie wzlecieli splendory.
Potem uciął kapłonowi obie nogi i oddał dwom panienkom, życząc, aby miały nóżki tak małe i zgrabne, a wybieżały rychło za mąż z domu rodzicielskiego.
Wreszcie pozostałego kapłona wziął sobie, dodając pokornie:
,,A to kadłubisko niech weźnie biedny Bartoszysko.”
Pan naśmiał się wielce z tego dowcipu Bartosza, i obdarzył kmiecia najhojniej.
Jakoż tego szczęścia pozazdrościł Bartoszowi wielce chłop drugi.
Gdy więc w rok potem znowu obchodził pan swoje imieniny, on chłop, chcąc zakasować Bartosza, i większe łaski pozyskać, upiekł aż pięć kapłonów, i zaniósł panu do dworu. Pan grzecznie podziękował za dar tak wspaniały, ale zażądał, iżby kmieć podzielił te pięć kapłonów pomiędzy rodzinę pańską z sześciorga osób złożoną.
Biedak długo sobie łamał głowę nad sposobem podziału, ale gdy żadnego sposobu wymyśleć nie mógł, posłano na wieś po Bartosza.
Przyszedł mądry Bartosz, i usłyszawszy o co chodziło, rzekł tak:
– Bóg będąc sam w trzech osobach, trójcę przede wszystkiem miluje, więc w taki sposób podział uczynić należy.
Oto pan, pani i pierwszy kapłon stanowią jedną trójcę.
Dwóch paniczów i drugi kapłon stanowią drugą trójcę.
Dwie panienki i trzeci kapłon stanowią trzecią trójce,
a biedny Bartoszysko i dwa ostatnie kapłony stanowią czwartą trójce.
Pan znowu się naśmiał, i radował dowcipem sprytnego Bartosza i nowych łask mu przysporzył.
Ryba a mnich.
Ryba z rzeki na lądzie, a mnich za klasztorem,
Oboje na swą zgubę jednym dążą torem.
O przygodzie Marysi.
U jednego mazura, który miał córkę Marysię, gładką dziewkę, kwaterował na leżach zimowych rajtar saski. Sas, aczkolwiek po polsku nie umiał się rozmówić, ale niegodziwiec namówił oną dziewkę, żenić się z niebogą obiecując.
Gdy miało nastąpić nieszczęście, a rodzice wymawiali córce jej niecnote, Marysia szlochając rzeknie:
– Stałoć się, to już nie odstanie, ale jak ja nieszczęśliwa rozmówię się z niebożątkiem, kiej po niemiecku nikaj nie rozumiem.
Ludzie naśmieli się z tego dosyć.
O niedogodzonym plebanie.
Klecha (czyli zakrystyan) szedł za procesyą obok plebana, i śpiewał z książki po łacinie, wielkim głosem, wymawiając literę c, jako c, a nie jako k: Sancta Cataryna. Pleban słysząc to śmieszne wymawianie, fuknie na klechę półgębkiem: – Wymawiaj c jak k.
Klecha więc, śpiewając dalej o świętej Cecylii, poprawia się w taki sposób: „Sankta Kikilja.” A pleban znowu woła: – Czytaj c, jak c.
Odpowie mu tedy klecha: – Jegomości to nikt nigdy nie dogodzi.
Jak się dwóch przechwalało żonami.
Jeden szlachcic chwalił się przed drugim, iż żona jego w naukach wielce ćwiczona, rozmawia aż kilku językami.
– A moja – odrzeknie mu na to szlachcic drugi – ma jeno jeden język, ale z pewnością waszmościną w kozi róg zapędzi.
Wiadoma to bowiem rzecz, jako białogłowy bywają języczne i świegotliwe.
Jak jeden króla prosił.
Przestrzegano szlachcica, który miał osobiście o jakąś łaskę króla prosić, iżby nie rozwodził się szeroko, ale mówił jak najkrócej. Więc też szlachcic ów, pragnąc zastosować się do tego jak najściślej, gdy stanął przed królem, rzekł tylko:
– Rex, pecuniam dex!
O jednym królu i jego kuchciku.
Był sobie jeden król, wielki grzesznik; a przy kuchni tego króla był jeden kuchcik, wielce uczciwy i pobożny. Wydarzyło się, że pierwej umarł ów kuchcik, a że był człek cnotliwy, więc poszedł prosto do Nieba, a potem zapadł na zdrowiu sam król. Dyabeł uważał duszę tego króla już za należącą do piekieł. Ale że miłosierdzie Boże nie ma granic, więc gdy jeden pobożny kapłan silnie począł pracować około nawrócenia duszy królewskiej na drogę cnoty i poprawy, tyle w końcu dokazał, że król opłakawszy gorzkiemi łzami sprośne postępki swego żywota, i okupiwszy ciężkie grzechy miłosiernemi uczynkami, skruchą i pokorą, gdy zasnął w Bogu, dostał się także do Nieba. Czart zmartwiony taką stratą, jął tedy wymawiać onemu księdzu, iż tak dostojną duszę wyrwał mu z jego rąk dyabelskich.
Ksiądz odpowiada dyabłu z tryumfem, że nie dla psa kiełbasa, a król zamiast zasłużonego piekła, po nawróceniu się, wszedł już do jasności niebieskich.
– I cóż z tego – odpowie księdzu na to czart ze złością – kiedy ten twój król, choć go wprowadziłeś do Nieba, ale przez całą wieczność będzie się tam wstydził przed swoim kuchtą, który w niebiesiech wyżej nad nim siedzi.
Co usłyszał imć p. Kozieł od garbarza.
Imć pan Kozieł, kupując rzemień u garbarza, dostrzegł, iż zamiast koźlej skóry, chce mu sprzedać on rzemieślnik skórę baranią, powiada mu tedy, że nie chce barana, a garbarz zabaczywszy o nazwisku osoby z którą mówi, odpowie, zachwalając skórę baranią, panu Koziełowi:
– Kiep i kozioł przeciw tego barana.
Pan Kozieł śmiał się potem opowiadając to, co usłyszał od owego garbarza.
Jako ks. Bogdał generałem franciszkanów był obrany.
Roku 1693 ksiądz generał zakonu franciszkańskiego, Maria Josephus Venetus, jechał przez Drohiczyn na kapitułę grodzieńską końcem obrania dla prowincyi franciszkańskiej prowincjała. Przybywszy na miejsce i zastawszy zakonników już zebranych na kapitułę, zapytuję onych, kogo by życzyli sobie mieć prowincjałem? Odpowiadają mu na to:
– Reverendissime pater! kogo nam Bóg da.
I stało się szczęśliwe wydarzenie, że obrali na prowincjała księdza Benedykta Bogdała. Tedy ksiądz generał rzecze do całego zgromadzenia:
– Chcieliście obrać ojcowie kogo Bóg da, owoż macie Bogdała.
Jako regent choremu odpowiedział.
Pewien chory człowiek, czując się bliskim śmierci, prosił regenta, aby testament jego tak mądrze ułożył, iżby po śmierci jego dziedzice, czyli sukcesorowie żadnej nie mogli z niego wszcząć zwady. Na to regent choremu odpowie:
– Mospanie, trudną mi waszmość pan rzecz zadajesz, której ja nie potrafię uczynić. Chrystus Pan był samą jeno mądrością, a przecież blisko od dwóch tysięcy lat o jego testament ludzie nie mogą się zgodzić.
O gadatliwej białogłowie.
Jedna jejmość języczna i świegotliwa jako bywają nieraz niewiasty, zaniemógłszy, przyzwała do się doktora, któremu gdy poczęła opowiadać o swojej chorobie, wpadła w taki impet wielomówstwa, iż doktor żadną miarą nie mógł rozpoznać jej niemocy. Co widząc, zniecierpliwiony w końcu rzecze:
– Niech waćpani pokaże mi język i nie waży się tak długo chować go do gęby, aż ja nie zbadam jej słabości.
Jakoż aż spotniała od tego nieboga, że mówić chwilę nie mogła.
Kto bywa księżym sukcesorem?
Żartobliwy i dowcipny Grochowski Achacy, biskup łucki, pytał się raz:
– Kto bywa dziedzicem majątku odumarłych księży?
A gdy różni różnie odpowiadali, biskup rzecze:
– Oto dwaj święci Primus et Felicianus (pierwszy i szczęśliwy).
Na pana Wężyka.
Na imć pana Wężyka, który smalił cholewki do jednej panny Ewy, powiadał raz do niej pewien szlachcic, ostrzegając:
– Ostrożnie asińdźka dyskuruj z wężem, żeby ci nie przyszło jako twojej prababce Ewie w raju za przestępstwo przykazania Boskiego pokutować.
A gdy panna Ewa, częstując gości owocami, jabłko panu Wężykowi podała, czy też konfiturę z jabłek rajskich, szlachcic już tylko ręką na to machnął.
O pannie jako gęś spożywała.
Jedna szlachcianka na Podlasiu, mając dorastającą córkę, czyli jak mówią żartobliwie niektórzy, kozę, nauczała ją czujności i polityki światowej, aby właśnie z kozy przerobić ją na panienkę do wydania między ludzi. Owoż przykazowała jej mocno, aby gdy wyjdzie do gości, nie strzelała oczami po ścianach i pułapach, ale trzymała one w „słupek,” aby nie rozdziawiała gęby swojej jako gościnną bramę u szlachcica, ale układała oną, gdy nie rozmawia, w „sznurek” i rąk żeby nie trzymała pod boki lub koło nosa, ani na stole obyczajem chłopskim, jeno w „pierożek” razem złożone.
A że panna ta najczęściej łokcie na stole kładła, więc rozkazała matka uważać na dany przez siebie znak, mówiąc:
– Gdy sama ręce spuszczę, żebyś mi i aśćka natychmiast to samo uczyniła.
Jakoż po tych naukach powiozła córkę na imieniny w sąsiedztwo, gdzie gości było multum. Przy obiedzie jedzą pieczoną gęś, a panna dostawszy pałkę z onej gęsi, wziąwszy takową, jak wiewiórka, w obie ręce, ogryza, że aż iskry sypią się z kości. Matka spojrzała na nią gniewnie, a że mówić nie wypadało, więc tylko dała znak spuszczając sama ręce. Panna jako rozkazowi pani matki zawsze posłuszna, uczyniła to samo, ale z takim pośpiechem, że pozostawiła ogryzaną pałkę w zębach. Było śmiechu dosyć z tej okazyi.
O dworach pańskich i sługach napisano.
Zbytni (zbyteczny) sługa, szkodę czyni. Wszakże dobry sługa nie jest szkodliwy, bo mu się za czasem miejsce znajdzie. A pan miewa zawżdy zbytnie sługi na wiele chleba. Marszałek dworu rządny, pisarz, podskarbi, ekonom, kuchmistrz, koniuszy, podkomorzy, szafarze i urzędniki rządne i życzliwe, czynią dwór pański wzorem porządku i szkołą światową dla młodzi szlacheckiej. A który wielki pan jest nauk orędownikiem i młodzi opiekunem, a ma te sługi życzliwe et cum indicio, już ma dobrą sławę, zachowanie i dostatek, co czyni raj na ziemi i błogosławieństwo tego świata, a pożytek powszechny.
O szlachectwie, wiersze różne.
Imć panna Anna Ciechanowiecka córka olim Sebastyjana Ciechanowieckiego i Jadwigi z Komorowskich, takie wiersze umiała na pamięć, skąd prawe szlachectwo wzięło się na świecie*)
Szlachectwa nigdy nie kupisz za złoto,
Ni za skarb drogi, bo to wszysto błoto,
Lecz cną dzielnością urobioną ze cnot,
Kupisz ten klejnot.
Nie tymeś szlachcic żeś urodny w ciele,
Nie tym, iż złota i skarbów masz wiele,
Jesteś do czasu z tych rzeczy szczęśliwy,
Lecz szlachcic łżywy.
Boć nie pomogą herby ni tytuły,
Ni przywileje, ani złote buły (bulle),
Lecz kto w cnocie trwa i poczciwych oczy,
W ziemię nie tłoczy.
Przywilej z herbem na cnocie gruntuje,
Dzielności strzegąc, którą w sobie czuje,
Nie dufa w papier, który ogień woda
Zniszczy, aż szkoda.
Szlachectwu godne owoce podawa,
Swą cnotą własną sławy cnej dostawa,
Ten nie przez cudze, lecz przez własne sprawy,
Jest szlachcic prawy.
Pogoń mój gończe onych niewstydliwych,
Którzy szlachectwo od nauk poczciwych,
Dzielą jak głupcy, ty słusznym dowodem,
Stłum fałsz z ich smrodem.
Bo Bóg sam zesłał skarb nauki z nieba,
By szlachcie wiedział czego mu potrzeba,
Aby z rozumem szedł w drogę żywota,
Szedł tam gdzie cnota.
Dobre nauki cnotą ozdabiają,
Naszej krewkości miarę słuszną dają,
I od zawziętych złości nas hamując,
K’ cnocie kierując.
A umysł ludzki ku rzeczom niebieskim,
Rychtują, zdobią, rozumem anielskim,
I rzeczy trudnych wiadomość dawają,
Wszech objaśniają.
Tak umysł ludzki Bóg raczył ozdobić,
Iż przez swój rozum co chce, może zrobić,
Wodzem go ciała naznaczył i stróżem,
By nie był zwierzem.
By wiedział człowiek nieba rozłożenie,
I miał we wszystkiem złego przestrzeżenie:
Skąd łyskawice, skąd planet bieguny,
Grzmoty, pioruny.
Skąd są obłoki, deszcz, mgła i zamiecie,
Skąd rzek posiłek, gdzie morza na świecie;
I człek tajemnic natury dochodzi,
Skąd się co rodzi.
Przeto masz umysł ćwiczyć naukami,
Byś mógł szlachcica, uszlachcić cnotami,
Które się rodzą z ćwiczenia mądrego,
Broniąc od złego.
Okrom nauki nie masz nic trwałego,
Wszystko przyjść musi do końca swojego;
Ciała mrą na czas, lecz nauka wiecznie,
Słynie bezpiecznie.
*) Są to wyjątki z małymi zmianami z “Gońca cnoty”, bardzo rzadkiej broszury Macieja Stryjkowskiego, wydanej poraz pierwszy r. 1576, której prawdopodobnie nie znał K. Żera.
Co jest szlachectwo?
Toć nie bogactwo, nie ten dom drewniany,
Szlachectwa domem zacnym jest przezwany,
Lecz sławę, dzielność, zacność Domem zową,
Gdzie cnota głową.
Toć Domem zową szlacheckim gdzie cnoty,
Świecą jak w złocie nadobne klejnoty.
Tymi szlachcicom przystoi się zdobić,
W cnotach sposobić.
A jeśli z domu chce kto mieć szlachectwo,
I przodków swoich prawdziwe dziedzictwo,
Musi sam w cnotach żyć, mnożyć ich sławę,
Przez własną sprawę.
Wiele ich potem w herbach szwankowało,
Iż ono imię cnoty w nich zniszczało,
A niepodobni rodzicom w dzielności,
Nabrali złości.
Próżno wspominasz dziadów i pradziadów,
Świecisz ich herbem, chwalisz z ich przykładów,
Boć rzecz sromotna zdobić się cnym przodkiem,
Będąc wyrodkiem.
Szlachcic podobien ma być kryształowi:
By nie dał miejsca szpetnemu brudowi,
Ród mu ubliża, kiedy sam ma zmazę,
I w cnocie skazę.
Z książki imć pana Wacława Kunickiego wydrukowanej r. 1614 *) wypisał pan krajczy.
„Nieuk od uczonego tak jest daleki, jak umarły od żywego, bo jako światło słoneczne wszystko oświeca, tak i nauka od rzeczy ciemnych i szkodliwych na dobre nawodzi, srogie i porywcze umysły miękczy, do zgody prowadzi, do zacnych spraw drogę ukazuje, umysł zaostrza i pożytecznym do zacnych usług go czyni.”
*) ,,Obraz szlachcica”.
Jak JW. Pociejowa powiedziała raz:
Gdy panią Pociejową, kasztel. trocką, że wzbraniała się grać w grę hazardowną, nazwano bojaźliwą, rozumna ta pani odrzekła:
– Przyznaję się, że jestem wielce bojaźliwą, gdy przychodzi na los puszczać to, co mi Opatrzność z krwawego potu chłopków moich udzieliła. Trzeba prosić Pana Boga, iżby ta zaraza karciana nie przeszła od pań jaśnie wielmożnych do szlachcianek.
Jako jeden młodzian pierwej pisać niż czytać się nauczył.
Szlachcic jeden podlaski, mając syna, który pisać nie umiał, postanowił wysłać go w służbę do jednego możnego pana, który utrzymywał dwór wielki*), a na tym dworze miał zawsze wiele młodzi szlacheckiej czyli dworzan, którzy pod przewodem onego pana, jak to był powszechny na każdym dworze zwyczaj, wprawiali się do pisma, wymowy, szermierki, zabaw rycerskich, dowcipu, wszelakiego porządku, ładu i polityki światowej, każdemu szlachcicowi potrzebnej. Ano gdy młodzian przybył do tego pana z listem polecającym od jednego prałata, którego był krewniakiem, pan zapytuje go:
– A umiesz acan pisać?
– Umiem – odpowie, a zełgał, bo umiał jeno napisać a, b, c, ale myślał, że jak wyzna prawdę, to go do służby pan nie weźmie, więc ryzykował. A tu pan, który w głowę każdego dworzanina sam wglądał i w naukach był biegły, jako dawniej wszyscy więksi panowie bywali, rzecze doń:
– Siądź acan i pisz, co ci będę powiadał.
Młokos siada nad papierem i gdy pan zaczął mu dyktować, stawia kulfony do niczego niepodobne, niby pisze, a poci się srodze, jako ruda mysz. Nareszcie pan skończył i powiada:
– Przeczytaj waść coś napisał, jeno gładko.
A tu młodzian ani w ząb, bo nie było tam nijakiego pisma, jeno cudackie gryzmoły.
– Czytaj waść! – woła zniecierpliwiony j. w. Tarło.
Młody szlachcic, nie wiedząc, co tu począć, odpowiada bez wielkiego namysłu:
– Jam tylko mówił j.w. panu, że pisać umiem, ale nie czytać.
Pan na to huknie wielkim śmiechem:
– Widzę, mój bracie, żeś u ojca swego musiał jeno wróble i gawrony wykręcać, ale cię mimo to zatrzymam na moim dworze, bo ci z oczu nieźle patrzy, a zobaczysz, jak przez zimę nauczysz się pisać doskonale, gdy cię weźmie w obroty ksiądz kapelan.
*) Do Jana Tarły.
Od imć p. Leona Filipkowskiego, burgrabiego kolińskiego zapisano:
Potarzajcie: miłość, co się ledwo zrodzi,
Już w łykach wielkie bohatyry wodzi,
Rzecz dziwna czepiec, z mdłych nici spleciony,
Targa żelazne hełmy i złote korony.
Na żeniącego się raz trzeci.
Trzeci raz się już żenisz, i tać śmiała była,
Która się trzecią żoną być twą ośmieliła.
O czwartej nie myśl bracie, choć masz odbyt na nie,
Bo się już będą bały i panny, i panie.
A jest czego, bo właśnie jakby żyć nie chciała,
Która by potem z tobą czwarty raz ślub brała.
Stan panieński i zamęski.
Jedni panieński, drudzy małżeński stan ganią,
Pięknieć być panną, ale smaczniej panią.
Ze starej księgi wypisał imć p. cześnik drohicki:
U poganów za męże, żony umierały,
Bo miłości wzajemnej od nich doznawały,
Teraz nie płacą żonie małżeńskiej usługi,
Zapomniawszy przysięgi, już pilnują drugiej.
Jako szlachcicowi podlaskiemu zdało się, że jest w korabiu Noego na wodzie narwianej.
Imć pan Karol Błeszyński, ożeniony z Brygidą, córką Adama Skiwskiego, podstolego bielskiego, powróciwszy na Podlasie z Kolna, tak opowiadał:
-Na przewozie z Łomży do Piątnicy zebrało się szlachty dosyć, na którą gdym po wszystkich spojrzał i zważył nazwiska, począłem się śmiać, wziąwszy pod boki, mówiąc, iż zda mi się, jakobym w korabiu Noego przebywał wśród samych bestyj, które schroniły się w on korab’ przed srogą nawałnością potopową. Był bowiem na promie tym imć pan Rakowski z Rakowa, Gronostajski z Gronostajów, Czaplicki z Czaplic, Czajkowski z Czajk, Sikorski z Sikor, Drozdowski z Drozdowa, Krukowski z Kruków, Pstrągowski z Pstrągów i Wróblewski z Wróblów. A wszystko to odwieczna szlachta łomżyńska, osiadła i dziś już rozrodzona na tych kukrzyskach (siedliskach) swoich, jak powiadają, od króla Ćwieczka i syna jego Gwoździka.
Jako stróże Łomzieńscy*) nocne godziny odśpiewują.
Hej panowie gospodarze,
Już dziesiąta na zegarze!
Dziesięcioro Bóg nam dał,
Posłusznymi by nas miał.
Hej panowie gospodarze,
Jedenasta na zegarze!
Tyluż wiernych Chrystus Pan Miał,
a Judasz zdrajcą znan.
Hej panowie gospodarze,
Już dwunasta na zegarze!
Czasu środek ci to sam,
Wieczność przypomina nam.
Hej panowie gospodarze,
Już-ci pierwsza na zegarze!
Pierwszej liczba uczy wraz,
Iż Bóg jeden stworzył nas.
Hej panowie gospodarze,
Druga bije na zegarze!
Drugich miłuj jak sam sie,
Bóg świętej miłości chce.
Hej panowie gospodarze,
Trzecia bije na zegarze!
Trzy osoby w Bóstwie są,
Trójcę świętą wielbmy z czcią.
Hej panowie gospodarze,
Już i czwarta na zegarze!
Na to czworo bierzcie wzgląd:
Niebo, piekło, śmierć i sąd!
*) Łomżyńscy
Ze starego kazania księdza Walentego Grozy z r. 1648.
„Przed tym po jednej stronie panieństwa malowano smoka, po drugiej sowę, dając znać, że ojciec powinien być jako smok, matka jako sowa, strzegąc we dnie i w nocy. Ale teraz trafia się, że sowa spapużeje, i że co ma na przybycie niepewnych gości hukać jako sowa, to ona jak papuga: witajcież panie młody! córko, przywitaj-że pana! – a smoka jedną i drugą, czarą węgierskiego soku oczaruje, aż straż niepewna. Cnota czystości jest to klejnot wielki, a między ludźmi złodziejów siła. Trzeba by go obmurować, rzecze kto. Toćby słuszniej złodziei obmurować, bo za cóż klejnoty trawione być mają? Prawda, jednak kiedy niewiedzieć kto złodziej, aż ukradnie, a klejnot panieństwa, raz ukradziony, niepowetowany. Więc choćby i złodzieje pozamykano, jeżeli te klejnoty w zamknięciu nie będą, obawiać się trzeba, żeby ci, co złodziejami nie są, niemi nie zostali. Pisze Riweus, że w Niderlandach są dwa dyamenty, które położone blisko siebie, rodzą trzeci. Bajeczka ta uczy nas, że gdy tak twarde rzeczy są tego nieuchronne, a cóż dopiero ze słabemi istotami.”
Jako pijak poprawę obiecywał.
Jeden szlachcic podlaski postrzegłszy, iż przez pijaństwo sam marnieje na zdrowiu i mieniu, pragnąc od używania gorących trunków się powstrzymać, poszedł do plebana na naradę w tej sprawie i taką miał z nim rozmowę:
– Dobre masz znaki łaski Bożej – rzecze pleban – radzęć uczynić ślub od gorzałki.
– Uczynię, bo zdrowie i kieszeń mi popsowała. – A wino będziesz pijał? – pyta pleban.
– Nie będę, bo za drogie, nie nadążyłbym w stodole młócić na nie zboża.
– A o miodzie co rozumiesz?
– I ten dla mnie niezdrowy, brzuch się odeń odyma, a kaleta kurczy; wyrzekam się i miodu.
– A od piwa nie mógłbyś też powstrzymać się?
– Ojcze duchowny! wszystkiego się wyrzekne, ale co piwa to nigdy. A wszakciby mnie wszystkie szynkarki w Międzyrzeczu szalonym osłem nazwały:
Wszystko niechaj przepadnie, piwo niech zostanie,
Które muszę mieć zawsze przy boku we dzbanie.
Ze starej książki imć pana Anzelma Gostomskiego wojewody rawskiego wypisuje się:
Zbytek w domu, jako suchoty ciału: powoli stęka, ale pewna śmierć.
Co w pannie upatrować?
Młodzian każdy w pannie ma upatrować, aby miała quinque P., to jest iżby była:
Pulchra – piękna,
Pudica – wstydliwa,
Pia – bogobojna,
Prudens – roztropna;
Pecuniosa – pieniężna.
Słuchaj ty, co chcesz być żonatym:
Masz mieć tak wiele oczu, jako ma paw w ogonie, abyś jej mógł ustrzedz.
Uszy miej, jako on Midas, osłowe, nowin o niej słuchając.
Nozdrza jako wilk do wąchania.
Język rybi, gdakaniu jej nie odpowiadający.
Żołądek strusi, co wszystko połykać i trawić może.
Szyję wołową, do jarzma.
Nogi jelenie, sideł uchodząc.
Sen świerszczowy, byś mógł spać, gdy pocznie świergotać.
Naturę wróblą,
O starości.
Starość nie radość,
śmierć nie pociecha.
*
Starość osiwiała
Gdy przyjdzie zgrzybiała,
Toć poda w upominku:
“Siedź stary przy kominku”.
Co jak długo trwa?
Trzy lata płot, (chróściany)
Trzy płoty kot, (9 lat)
Trzy koty koń, (27 lat)
Trzy konie człek, (81 lat)
To zwyczajny wiek.
Na niechcącego się żenić.
Już to nie człowiek, który od miłości
Stroni, nie czyniąc dość swej powinności.
Bo jako Adam na to jest stworzony,
Żeby był przezeń naród rozmnożony.
Tak (żal się Boże), że się taki zrodzi,
Który potomka zacnego nie spłodzi.
Jako imć pani Karwowska w mówieniu przestrzega młodych.
Pani Karwowska, podkomorzyna bielska, przestrzega zawsze wszystkie panny i kawalerów, iżby np. o żołnierzu nie mówiono łebski, ale dzielny; o kawalerze zaś, nie łebski, jeno grzeczny; o koniu nie prędki ani szybki, ale żartki i skory; o ptaku, że lotny; o psie, że rączy; o zwierzu, że prędki. Koń nie tłusty, lecz spasły; zając nie tłusty, lecz skromny; gołąb, kur, kapłon, indyk, bażant, gęś nie tłuste, ale tuczne; ptactwo zaś dzikie czyli polne, np. kuropatwa, jarząbek, cietrzew etc. nie tuczne, lecz oblane. Ryba mówi się żyrowna, owoce soczyste. Świeca nie mówi się woskowa, ale jarzęca, miód nie plastrowy, ale przaśny, sztuka mięsa nie z łojem, jeno z kwiatkiem, dzieciak nie spręśnik, ale figlarz; o pannie gdy stara, mówi się z polityką, że letnia, doletnia, dojrzała.
O dwóch, co nawzajem mniemali, że są, głusi.
Raz jechał pan z jednym dworzaninem, wielkim trefnisiem (dowcipnisiem), a przyjechawszy na rozstaje, nie będąc drogi pewien, kazał dworzaninowi przywołać szlachcica, który zagon swój opodal orał, iżby mógł rozpytać się go, o co potrzebował. Dworzanin, że był człek wielce wesoły, za co go ten pan setnie lubił, poszedłszy na pole do onego szlachcica, prosi, aby do pana szedł, ale ostrzega, iżby głośno gadał, bo pan jego jest tego przygłuchy. Potem pośpieszył ostrzec i swego pana o rzekomej głuchocie onego szlachcica, co jedno i drugie łgarstwem było.
Przychodzi szlachcic i pozdrawia tedy pana tak wielkim głosem, że aż mu dudy w gardle trzeszczą, a pan, zaczynając się go pytać, tak znowu wrzasnął, że aż konie machnęły w bok z kolasą. Gadają z sobą dalej, że aż im echo z dalekiego boru odpowiada, a dworak zatknął rękawem gębę i dusi się od śmiechu serdecznego. W końcu szlachcic przywołany, tak rzecze do pana:
– Bez urazy, że śmiem pytać tak dostojnej osoby, jak dawno j. w. pan słuch postradałeś ?
A pan na to półgłosem:
– Cembał jakiś, sam głuchy jak pień i myśli, że cały świat głuchy jak on.
– Co, ja głuchy? – odpowie urażony szlachcic – nigdy tego kalectwa nie miałem, a jeno panowie, gdy dostaną podobnego defektu, radzi wypierają się onego, składając na drugich.
– A ja acanowi powiem, żeś acan kiep, kiedyś sam głuchy, a nie przyznajesz się do tego! – wrzeszczy pan,
Postrzegli w końcu jednak oba, że tak jeden jak drugi żadnego defektu usznego nie mają. Tedy poczęli się śmiać i badać, skąd zaszła takowa pomyłka? Wydało się wszystko i skończyło na tem, że pan rozweselony kazał dobyć z pod kozłów puzdra podróżnego i napił się gdańskiej wódki ze szlachcicem, aby nie miał do niego za grube słowo urazy. Było śmiechu dość z tej okazyi.
Co chłop mówił swemu panu o kazaniu.
Imć p. Adam Kuczyński (syn Ludwika) a krewny niegdyś Michała Kuczyńskiego, skarbnika drohickiego, taką opowiadał rozmowę swoją z chłopem starym, który doń często na pogadanie przychodził:
– Byłeś, Pietrze, dzisiaj w kościele ? — Byłem, mospanie. – A co tam na kazaniu dziś ksiądz prawił?
A prawił, mospanie, że i panowie i chłopi także będą na tamtym świecie w piekle. My myśleli, że służba nasza dla panów kończy się ze śmiercią na tym świecie, a tu pleban powiada nam, że ,, musicie służyć i na tamtym świecie, raz wraz drew podkładając pod kotły, aby waszmość panom ciepło było”.
Jak chłop examinował studentów.
Gdy raz dwóch studentów, idąc na święta wielkanocne do rodziców, wstąpiło odpocząć do gospody, wdał się z nimi w rozmowę chłop i zapytał, azali umieją czytać i pisać? Gdy odpowiedzieli mu, że umieją, chłop, jakby temu nie dowierzając, wziął od żyda kredę, do pisania borgów służącą, i napisawszy na drzwiach litery: L I O C, poprosił, aby bez urazy przeczytali mu one. Studenci, rzuciwszy okiem, odrzekli, iż to są litery: l, i, o, c. Wtedy chłop im na to:
– żal się Boże tej kaszy, którą daremnie w szkołach zjecie, kiedy tych czterech liter przeczytać waspanowie nie umiecie. Pierwsza znaczy kluczkę u studni do wyciągania wiadrem wody; druga kół zwyczajny w płocie; trzecia oczko, a czwarta pół oczka. Uczcie się zatem lepiej waćpanowie, bo dotąd mizerne widzę wasze nauki, skoro tak proste rzeczy za litery wzięliście.
Zagadki od pani Wojniny.
Dwaj synowie i dwaj ojce,
Gdy byli na łowach w lesie,
Zastrzelili trzy zające.
A każdy po jednym niesie ?
(Był tylko dziadek, syn i wnuk).
Głowę mu ścięto, serce wyjęto,
Pić mu dano, mówić kazano?
(Pióro gęsie do pisania).
Ma nogi – nie chodzi,
Ma rogi – nie bodzie?
(Stół).
„Ceremoniują się jako Skarżyńscy na wieżą“.
Imć panowie Skarżyńscy, bracia rodzeni, mieli raz krwawą przygodę na sejmiku łomzieńskim, za którą trybunał skazał obu na trzydniową wieżę.
Ano tedy poszli sami na zamek łomzieński do onej wieży, jako szlachta. Aliści młodszy, końcem uszanowania starszeństwa wieku, nie chciał wejść tam pierwszy przed bratem starszym, starszy zaś miał urząd ziemski, niższy od brata młodszego, więc znowu dla tej przyczyny wejść pierwszy do wieży nie chciał. I tak długo się z sobą certowali, aż w końcu, wziąwszy się pod ręce, weszli społem, a że śmiechu było przy tem dosyć, więc pozostało takie przysłowie w ziemi łomzieńskiej, gdy kto nazbyt wielkie czyni przy wejściu ceregiele.
Po te czasy urzędnikami ziemskiemi jest aż siedmiu panów Skarżyńskich: Jan, jest chorążym ziemi łomzieńskiej, Józef żupnikiem tejże ziemi, Tadeusz komornikiem łomzieńskim. Jeden Michał Skarżyński jest wice-regentem pow. kolnińskiego, a drugi Michał burgrabią grodowym ostrołęckim. Paweł komornikiem ziemi wizkiej, a Wojciech komornikiem ziemi liwskiej. Gniazdo zaś starodawne tego domu jest Skarżyno: Starawieś, Nowawieś i Abramy w woj. mazowieckiem, parafii rossochackiej, niedaleko Czyżewa.
Jako jeden żałował, iż przed obiadem nie zagrał na fujarze.
Jeden żołnierz, wędrując przez wielki bór, siadł sobie pod debem gwoli odpoczynku i obiedniego posiłku. Dobył tedy ze swojego tłómoczka chleb i wędzonkę i jął pożywać. Aliści widzi, jak trzech starych wilków wyszło z kniei i przypatrują się jego obiadowi. Żołnierz bez broni nie był cale rad z podobnych gości, a miarkując, że muszą być wygłodniali i bojąc się o własną skórę, począł im rzucać po zuchelku (kawałku) chleba a potem wędzonki, i ciskał dotąd, aż co miał, wszystko rozciskał. Wilcy obiad jego zjadłszy, mają jakby ochotę nim samym zakąsić, bo patrzą się ciągle na niego. Co tu czynić? – ale przypomina sobie, że ma w tłómoczku fujarę, a słyszał, jako bestye te okazują respekt dla grających. Dobywa tedy onej fujary i zaczyna grać, ale ledwie dąć w nią począł, a tu wilcy jak nie dadzą drapaka. Żołnierz tedy grając, poszedł w dalszą drogę, zakląwszy jeno:
– A bogdajby ich kaci porwali! wszak żebym wiedział, że tak miłują gędźbę, tobym był im zagrał przed moim obiadem.
O pannie Wyszyńskiej łowczance.
We wsi Wojciechach, w parafii wyszonkowskiej, mieszka, jak wiadomo, imć pan łowczyc Wyszyński ze swoją siostrą, panną doletnią, o której, że nie masz w tem żadnego sekretu, a jeno prawda sama, tu zapisuje się następne wydarzenie.
Jejmość panna łowczanka, nawykłszy domem rządzić i w gospodarstwie na folwarkach brata swojego zastępować, a kawalerami, których miała niemało (ale za bardzo w nich przebierała) pomiatać, jako współkolatorka, wtrąca się nazbyt do kościoła swego w Wyszonkach, i porządek tam co prawda, w aparatach kościelnych, lepiej niż sam pleban utrzymuje. Nie byłoby w tem nic złego, gdyby się na tem jej sprawa kończyła, ale że w niewieście tej animusz jest cale męski, a pleban wyszonkowski, człek dobra dusza i nie bystry, tedy zawojowany bywa i komenderowany nieraz jak jaki smyk. że w małym kościołku pośród pospólstwa taka dama jest pierwszą osobą i patynę całuje, więc pozwala sobie nieraz sama porządek zaprowadzać i plebanowi głośne uwagi czynić, z osłabieniem jego powagi kapłańskiej.
Użalał się też na to pleban z Wyszonk przed jednym kaznodzieją z tejże okolicy, który przyrzekł mu, że na jedną niedzielę przyjedzie sam z kazaniem i kolatorce udzieli naukę słuszną i potrzebną.
Jakoż stało się tak. A przypadała w tę niedzielę Ewangelia o pięciu pannach mądrych i pięciu głupich. Kaznodzieja czytając tę Ewangelie, zamiast „ było pięć panien mądrych i pięć głupich”, powiada: ,,było cztery głupich”. Jejmość panna łowczanka, która wszystkie Ewangelie umiała na pamięć, odzywa się swoim zwyczajem z kolatorskiej ławki grubym głosem:
– Aleć nie cztery było głupich panien, tylko pięć! A kaznodzieja na to:
– Było tam cztery, bo piąta w kościele z kapłanem zwadę wszczęła.
Panna łowczanka postrzegła się, że nie przystoi nikomu w kościele burmistrzować, a zwłaszcza niewieście, choćby kolatorce i najmędrszej, i odtąd nigdy nie czyniła tam głośno żadnych rozporządzeń.
Raz będąc w Wyszonkach, widziałem sam onych państwa. Pan łowczyc wysoki, chudy mężczyzna, zwykle nosił długą do ziemi czarną opończę z kapiszonem i trzcinę wysoką w ręku. Imć panna łowczanka od święta nosiła rogówkę, suknię z wypłowiałej jakiejś jedwabnėj materyi i na niej oblamowany robron, a na głowie białe okazałe czółko, wstążkami przystrojone.
Pan sędzia ziemski Andrzej Skiwski tak opowiadał o dwóch palestrantach.
Jeden palestrant, mający tak mały nos, iż ledwie go znać było, czytał jakowyś dokument w sądzie, a że złe było pismo, czytał go powoli. Patron strony przeciwnej (mający z przyrodzenia nos zbyt wielki), chcąc zakpić z tamtego palestranta, rzekł:
– Mości panowie, czy nie ma kto okularów, żeby mógł pożyczyć jegomości?
Na to pierwszy mu odpowie:
– Do okularów trzeba, żebyś mi waszmość nosa. swojego pożyczył.
Było z tego śmiechu dosyć.
Jako wdowcowi żony rajono.
Jednemu chłopu zdechła krowa, a niedługo potem i żonka mu umarła, po której, gdy w wielkim pozostawał smutku, zeszły się sąsiadki i sąsiedzi pocieszać go. Mówią tedy:
– Albo to dziewek brakuje, albo nie dostaniesz z łatwością innej żony, Piotr ma trzy córki, wybierz sobie jednę, która ci się podoba. Bartłomiej ma siostrę na wydaniu, Mateusz ma pasierbicę.
On wdowiec, wysłuchawszy tej mowy sąsiadek i sąsiadów, rzecze im na to: –
– Bardzo wam dziękuję, moi mili przyjaciele za wasze chęci. Jeno, jak widzę, lepiej jest stracić żonę, niż krowę, bo w miejsce nieboszczki dajecie mi pół kopy dziewek do wyboru, a kiedy mi krowa zdechła, to żaden mi ani jednej krowy w to miejsce dać nie chciał.