Jedną z największych przemian jakie przeżyły Strusy w swojej sześćsetletniej historii było scalenie gruntów przeprowadzone na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku. Szczegóły tej operacji będą opisane w następnym wpisie. Jednak, aby zrozumieć wagę scalenia dobrze byłoby dowiedzieć czym dla właścicieli Strus była szachownica 1760 kawałków gruntu o średniej wielkości 30 arów każdy, która składała się na grunty wsi na początku XX wieku. Poniższy tekst to fragmenty pracy doktorskiej Stanisława Rosłońca opublikowanej w roku 1928 pod tytułem „SAMORZUTNE SCALANIE GRUNTÓW WŚRÓD MAZOWIECKIEJ I PODLASKIEJ SZLACHTY ZAGRODOWEJ” – Tytuł i śródtytuły pochodzą od autora blogu.. Zdjęcie ilustracyjne przedstawia fragment lasu czepielińskiego, gdzie nie przeprowadzono dotychczas scalenia (www.geoportal.gov.pl – dost. 24/07/2023).
Geneza szachownicy
Genezę szachownicy na ziemiach polskich szukać należy u zarania dziejów. Zjawiła się ona razem z uprawą gruntów i była nieodłączoną cechą ówczesnego sposobu gospodarowania tzw. dzikiego gospodarstwa odłogowego, które polegało na tym, że poszczególne kawałki gruntu uprawiano dotąd, dopóki dawały one odpowiednie plony; z chwilą, kiedy plony zmniejszały się poniżej pewnej normy, zarzucano grunty na odłóg i przenoszono się na inne, bądź nietknięte jeszcze dotąd uprawą, bądź należycie wypoczęte kilkoletnim ugorowaniem.
Rolnik ówczesny musiał pokonywać olbrzymie trudności przy zdobywaniu gruntów pod uprawę; najczęściej wypadło mu brać je spod lasu, który trzeba było wytrzebić. Karczunek był uciążliwy i niecelowy, ponieważ drewno poza potrzebą własną nie przedstawiało wartości; toteż najczęściej lasy wypalano. Oczywiście pod zasiewy wybierano takie grunty, które ze względu czy to na wytrzebienie lasu, czy na samą uprawę nie wymagały zbytniego nakładu pracy. Nic więc dziwnego, że w takich warunkach gospodarowania tworzono pola różnej wielkości, o kształcie dalekim od znanych nam figur geometrycznych. Z czasem, w miarę powiększania się ludności, zmniejszała dostępność nowych miejsc, aż wreszcie ustaliły się granice posiadania czy użytkowania.
W sposób powyższy kształtowały się stosunki rolne na ziemiach polskich. W pierwszym okresie ich rozwoju powstały osady na obszarze z początku dowolnym, o granicach nieokreślonych, W ciągu kilku pokoleń potomkowie pierwotnego osadnika prowadzili gospodarstwo wspólne; osada zachowała na zewnątrz charakter niepodzielny. Z czasem jednak, w miarę rozmnażania się posiadaczy czy użytkowników oraz rozluźniania się między nimi więzi rodowej, osada powoli przekształcała się na coraz większą ilość osad pomniejszych, których budowle dla celów bezpieczeństwa skupiano obok siebie. W ten sposób powstała wieś staropolska.
Przy wyznaczaniu poszczególnym członkom rodu gruntu do użytkowania starano się przede wszystkim obdzielić ich równomiernie. Nie mogło być mowy o podziale całego obszaru w ten sposób, by każdy otrzymał przypadającą nań część w jednym dziale; nie pozwala na to różnorodna wartość poszczególnych pól pod względem wydajności plonów oraz pod względem nakładu pracy przy ich uprawie. Przypadały zatem w udziale każdemu obok żyznych kawałków gruntu i mniej urodzajne, obok łatwych do uprawy i trudniejsze. Jednocześnie więc z podziałem osady jednodworczej na kilka czy kilkanaście pomniejszych powstawała szachownica. Grunty, należące do poszczególnych nowo- utworzonych gospodarstw, rozrzucone były między sobą bezładnie; stąd obszar wsi nie tworzył harmonijnego układu pól. Była to szachownica rozrzucona.
Wpływ hodowli
Na podział obszaru wpływ decydujący wywierała hodowla inwentarza. Ta dziedzina gospodarstwa ówczesnego pozostała w tyle za uprawą roślin. Osadnik umiał już siać na swym zagonie oziminy i jarzyny, ale nie umiał na nim paść swego inwentarza; na swoim tylko zagonie było mu za ciasno; wspólne wypasanie zwierząt domowych było cechą zasadniczą ówczesnego sposobu gospodarowania. System ten przetrwał stulecia, przeżył nawet gospodarstwo pańszczyźniane i trójpolówkę, z którymi ściśle był związany. Utrzymuje się dotąd w wielu wsiach na ziemiach polskich; często spotkać można również wspólne wypasanie łąk z wiosny, zwykle do 8 maja, i po sprzęcie pierwszego, a na łąkach lepszych drugiego pokosu. Toteż podział obszaru, przeznaczonego dla pewnej grupy osadników, trzeba było tak przeprowadzić, żeby mogli oni wspólnie pasać swój inwentarz od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Potrzebie tej można było zadość uczynić przez wydzielenie pewnej części obszaru, dostatecznej do wyżywienia zwierząt domowych wszystkich osadników, na wspólne pastwisko. w wielu wypadkach takie wspólne pastwiska tworzono, ale wyznaczono pod nie tylko te grunty, które nie nadawały się do uprawy rolnej. Takie wspólne pastwiska ze względu na szczupły obszar oraz na ilość i jakość traw nie mogły wyżywić inwentarza; tam zaś, gdzie wszystkie grunty nadawały się pod uprawę, nie tworzono ich wcale. Zasadniczo więc pastwisk musiały dostarczać grunty orne, wydzielone każdemu osadnikowi do indywidualnego użytkowania.
Trójpolówka
Rozwiązanie zadania powyższego umożliwiała trójpolówka; przy trójpolowym systemie gospodarowania można było pasać inwentarz od wiosny do zbiorów na ugorze, który brano na jesień pod oziminy, a po zbiorach na ścierniskach jarych, które ugorowały do roku następnego. To też cały obszar dzielono od razu na trzy pola; w każdym polu poszczególny właściciel otrzymywał jeden dział. Podziału obszaru na trzy pola dokonywano w ten sposób, by przedstawiały one mniej więcej jednakową wartość pod względem użytkowym; podział na pola o różnej wartości naraziłby osadników na nierównomierne w poszczególnych latach zbiory. Ważniejszym może, a zarazem trudniejszym był podział pól pomiędzy poszczególnych uczestników; chodziło tutaj, jak już zaznaczono wyżej, o wydzielenie działów równowartościowych. Pole mogło mieć w różnych punktach różną glebę; trzeba więc było działy przeprowadzić wzdłuż całego pola i to w takim kierunku, żeby przebiegały one przez grunty lepsze i gorsze. Jeżeli pole przedstawiało ze siebie obszar falisty, to działy biegły prostopadle do spadków i w ten sposób obejmowały grunty o różnej wartości użytkowej. Wieś zakładano zazwyczaj w środku obszaru, przez to zapobiegano zbytniej odległości pól od zabudowań.
Z biegiem czasu działy powyższe zaczęły ulegać rozdrobnieniu; dzielono je przy spadkobraniu, przy zawieraniu małżeństw; stawały się one coraz węższe, za to powiększała się ich liczba w ręku poszczególnych użytkowników. Dopóki więc działy były na tyle szerokie, że podział wzdłuż był możliwy, dotąd harmonijny ich układ nie ulegał zaburzeniu, tyle tylko, że wygląd zewnętrzny pola coraz bardziej tracił na przejrzystości; podział jednak wzdłuż miał swoją granicę — szerokość jednego zagonu, poza którą nie mógł już wyjść.
Uwarunkowania społeczne
Szachownica na gruntach szlacheckich mogła rozwinąć się i rzeczywiście rozwinęła się bardziej, niż na gruntach kmiecych. Kmiecie bowiem nie mieli nieograniczonego prawa rozporządzania gruntami, które użytkowali; w zbyciu swych praw do całości lub części swego działu był kmieć uzależniony od woli dziedzica. Natomiast szlachcic zagrodowy jako pełnoprawny właściciel swych gruntów (dominius directus), mógł niemi dowolnie rozporządzać. Ta nieskrępowana niczym swoboda szlachty zagrodowej w rozporządzaniu swoją fortuną doprowadziła z biegiem stuleci do niesłychanie zagmatwanej szachownicy ich gruntów.
Rozdrabnianiu fortun szlacheckich, a tym samem tworzeniu szachownicy coraz zawilszej, sprzyjały w dużym stopniu warunki polityczne i społeczno-gospodarcze podlaskiej szlachty zagrodowej. Zarysowały się one już wyraźnie w XV w., kiedy to z jednej strony szlachta zyskiwała coraz większy wpływ na bieg życia w państwie za pomocą sejmików, które w owym czasie ostatecznie zorganizowały się, z drugiej zaś kmiecie użytkownicy wpadali w coraz większą zależność od dziedziców, aż wreszcie konstytucją z r. 1496 zostali pozbawieni wolności osobistej. Stanęły naprzeciw siebie dwie warstwy ludności, związanej z ziemią: właściciele gruntów, których własnymi rękoma nie uprawiali, mniej lub więcej możni, i lud, nie mający prawa własności do ziemi, na której siedział, a ponadto własnej woli, zależny całkowicie od woli dziedzica.
Podlaskiej szlachty zagrodowej, tak samo związanej z ziemią, jak obydwie warstwy powyższe, nie można zaliczyć ani do jednej, ani do drugiej. Zbliżona do kmieci ze sposobu i skali życia, różniła się od nich zasadniczo, jak ludzie wolni od niewolnych; korzystała bowiem z nieograniczonej wolności osobistej, a nadto grunty, które własnymi rękoma uprawiała, posiadała na prawach własności. Ze szlachtą możną łączyły ją wyżej wskazane uprawnienia, dzieliły zaś ubóstwo i nieodłączna odeń niska skala życia.
Ze względu na swój klejnot korzystała szlachta zagrodowa zasadniczo ze wszystkich uprawnień szlachty możnej. Ustawy nie znały żadnej różnicy między obydwiema warstwami szlachty. Nie mogła jednak szlachta zagrodowa wykorzystać na równi z możną swych uprawnień; ubóstwo i ciężka praca na roli nie pozwalały jej piastować urzędów; jej udział w życiu publicznym ograniczał się do uczestniczenia w sejmikach i w elekcji króla.
Do korzystania zatem z pełni praw obywatelskich trzeba było obok klejnotu szlacheckiego posiadać ziemię. Nic więc dziwnego, że szlachta zagrodowa tak bardzo ceniła posiadanie ziemi; uświadamiała ona sobie należycie tę wielką różnicę, jaka zachodzi między nią a niewolną ludnością kmiecą, oraz swą łączność ze szlachtą możną; wiedziała dobrze, że podstawą tego stanu rzeczy jest jej zagon ojczysty, że wyzbycie się tego zagonu pozbawiłoby ją należytego oparcia w ówczesnym ustroju społecznym.
Ale nie tylko względy natury politycznej mocno spajały szlachtę zagrodową z ziemią. Wchodziły tutaj również w grę warunki społeczno-gospodarcze. Naturalny wzrost szlachty zagrodowej mógł i powinien był znaleźć ujście od miast. Tymczasem, w miarę wywalczania sobie coraz większych uprawnień i wpływów na rządy w państwie, szlachta można dążyła do podporządkowania i uzależnienia od siebie innych warstw społecznych. Szybko i bez większych trudności ujarzmiła kmieci, którzy z dawien dawna siedzieli na jej gruntach. Znacznie trudniej poszło z miastami, które w XV w. doszły do rozkwitu. Z biegiem dopiero czasu, począwszy od XVI w., warunki życia miejskiego zaczęły się pogarszać; powstające większe warsztaty rolne (folwarki), które dążyły do zaspokojenia wszystkich potrzeb przynależnej do nich ludności poddańczej, mocno podcięły dobrobyt miast.
Pogorszenie się warunków życia miejskiego i zakaz pod grozą utraty szlachectwa oddawania się zajęciom miejskim powstrzymał w znacznym stopniu szlachtę zagrodową od przenoszenia się do miast i uprawiania tam rzemiosł i handlu.
Wreszcie wspomnieć należy, że synowie szlachty zagrodowej ze względu na swoje ubóstwo i skalę życia nie znajdowali tych pól zarobkowania, jakie stały otworem dla synów szlachty możnej; większe majętności ziemskie były faktycznie niepodzielnymi majoratami, przekazywano je zwykle synowi najstarszemu; młodsi zaś synowie szukali kariery w wojsku, w palestrze, w urzędach, w stanie duchownym, na dworach magnackich, osiadali na dzierżawie itd. Wszystkie powyżej omówione czynniki natury politycznej i społeczno-gospodarczej złożyły się na to, że praca na własnym zagonie stała się podstawą życia mazowieckiej i podlaskiej szlachty zagrodowej. Dążyła ona do rozszerzenia swego stanu posiadania, posuwając się coraz bardziej na wschód. Kiedy zaś w XVI w. ruch ten znalazł zaporę bądź dla braku wolnych obszarów, bądź dlatego, że bardziej wygodnymi osadnikami byli kmiecie, wzmagać się zaczął proces rozdrabniania fortun drobnoszlacheckich.
Płóska (od płosa) – wydłużona działka pola
Grunty drobnoszlacheckie drogą działów rodzinnych oraz kupna-sprzedaży ulegały w ciągu dziejów coraz większemu rozdrobnieniu i rozpadały się na coraz mniejsze kęsy, rozrzucone po całym obszarze wsi. W wyniku tego procesu dziejowego szachownica gruntów drobnoszlacheckich doszła do rozmiarów potwornych.
Jak już zaznaczono wyżej, działy biegną wzdłuż całego pola i obejmują użytki różnej jakości. Nic przeto dziwnego, że ich rozdrabnianie poszło przede wszystkim w kierunku podłużnym; zabezpieczało ono uczestników podziału przed pokrzywdzeniem jednych na korzyść drugich i zapewniało każdemu z nich dogodny dojazd, dział bowiem, którym dzielono się, leżał zwykle między dwiema, a nawet i więcej drogami. Rozdrabnianie jednak podłużne musiało znaleźć swój kres; zwężać płóskę można do pewnych tylko granic, przy których uprawa jest jeszcze możliwa; granicami przeto rozdrabniania podłużnego jest szerokość czterech skib, poza którą wyjść już nie można. Zwykle jednak zatrzymuje się ono na zagonie ośmioskibowym względnie sześcioskibowym.
Jest jakieś zamiłowanie wśród szlachty zagrodowej do granic krzywych. Często bardzo granice boczne obszaru czy pola biegną wzdłuż linii prostych, a mimo to granice poszczególnych działów na tym obszarze biegną wzdłuż linii krzywych; wygięcia płósek w polu krótkim są pojedyncze, w dłuższym podwójne w kształcie litery S, potrójne, a nawet wielokrotne, zależnie od długości pola. Już pierwszy dział przylegający do prostej granicy obszaru ma drugi bok nieco wygięty; drugi bok następnego działu wygina się jeszcze więcej itd.; wygięcia zwiększają się aż do działów, położonych mniej więcej w środku obszaru; po czym zaczynają się stopniowo zmniejszać aż do działu pierwszego przy drugiej granicy obszaru, który to dział z jednej tylko strony od środka jest nieco wygięty.
Granice krzywe płósek drobnoszlacheckich należy zapewne tłumaczyć sposobem orki, w której znajduje wyraz dążenie braci szlachty, nieraz nieświadome, do poszerzenia działów; płóski mają u swych wylotów do drogi stałe punkty graniczne, oznaczone pierwotnie palem czy kamieniem; pędząc pierwszą graniczną skibę od jednego punktu do drugiego, szlachcic zbaczał cokolwiek od linii prostej w dział sąsiada; sąsiad nie pozostał dłużny i wkrawał się drugiemu swemu sąsiadowi. Jeśli pole niezbyt było długie, to szlachcic, odchyliwszy się nieco od linii prostej, musiał nawracać, żeby wyjść akurat na drugi punkt graniczny swego działu; powstała wtedy za nim skiba wygięta pojedynczo. Jeżeli natomiast pole było dość długie, to szlachcic, wygiąwszy skibę w dział sąsiada na pewnej przestrzeni, zawracał nieco do linii prostej między punktami granicznymi w obawie, żeby nie worać się za daleko; zawróciwszy, obawiał się jednak, żeby linii tej nie przekroczyć i nie zwęzić swego działu, to też zbaczał znowu w stronę sąsiada itd.; w ten sposób orząc, mógł wygiąć skibę podwójnie, potrójnie i więcej razy.
Niekiedy część płósek nie dochodzi do drugiego końca pola; u wyjścia biegną one normalnie razem z innymi; od pewnego jednak punktu zaczynają się stopniowo zwężać, aż nareszcie giną klinem w punkcie zetknięcia się ich sąsiadek. Właściciele takich płósek nie umieli w ciągu pokoleń bronić ich przed pługiem swych sąsiadów i pozwolili odciąć je od wylotu pola. Grunty drobnoszlacheckie graniczą ze sobą bądź o miedzę, bądź o bruzdę. Miedze oddzielają zwykle działy szersze; węższe zaś graniczą ze sobą o bruzdę.
Obszar wsi drobnoszlacheckiej, której grunty leżą w szachownicy, wiosną, latem i jesienią charakterystyczny przedstawia obraz. Pole ozime nie wszyscy jednocześnie obsiewają; jesienią płaski szlacheckie przedstawiają najrozmaitsze odcienie wschodów; obok płósek dobrze pokrytych zielenią ujrzeć można i takie, na których ruń nieznacznie dopiero się odcina; a wreszcie wśród większej czy mniejszej zieleni tu i owdzie biegną płóski, na których ozimina jeszcze nie wzeszła. Ale dopiero wiosną i latem obszar drobnoszlachecki przedstawia całe bogactwo barw; na polu ozimym pośród pasów jasnego żyta snują się wstęgi ciemniejszej pszenicy; kiedy przed żniwami samymi żyto w dostojnej powadze schyla swe kłosy, napełnione już wyrośniętym ziarnem, i za lada podmuchem wiatru kołysze się, pszenica trzyma się jeszcze prosto; jej kłoski pną się w górę, chce ona niejako wyjrzeć poprzez otaczające ją żyto, co się dzieje na szerokim polu.
O wiele większą jednak rozmaitość przedstawia pole jare; tutaj każdy posiadacz pod inne swój zagon przeznacza zboże; obok płowych pasów jęczmienia biegną pasy ciemniejszego owsa, bogato ozłocone kwieciem łopuchy; tu i owdzie wije się złotą wstęgą rzepak; gdzieniegdzie znów rzuca się w oczy skromna w szacie bladoróżowej gryka; wreszcie pośród zbóż odcinają się ciemne zagony kartofli. Słowem, grunty drobnoszlacheckie, leżące w szachownicy, przedstawiają wiosną i na początku lata wzorzysty kobierzec, bogaty w barwy i odcienie, o liniach mniej lub więcej prawidłowych, zależnie od rodzaju szachownicy; malowniczość ta uwypukla się oku w całej pełni, jeżeli się patrzy bądź z pewnej wyniosłości na pole leżące poniżej, bądź z dołu na pole, które się wspina w górę.
Liczba działów w gospodarstwie drobnoszlacheckim zależy od obszaru samego gospodarstwa oraz mniejszego czy większego rozdrobnienia. Przy rozdrobnieniu, posuniętym bardzo daleko, liczba działów jest nieprawdopodobnie wielka. Bardzo często szlachcic nie wie, z ilu płósek jego fortuna się składa; zapytany o ich liczbę, zaczyna dopiero mozolnie je liczyć na palcach, przebiegając myślą od jednego pola do drugiego; oczywista, iż przy większej liczbie działów nigdy ich wszystkich nie doliczy się. Przeciętne gospodarstwo drobnoszlacheckie. tzn. mniej więcej włókowe (17 ha – RS), posiada, zależnie od rozdrobnienia, kilkadziesiąt, a niekiedy kilkaset działów; przestrzeń poszczególnych działów jest nieraz znikomo mała, wynosi zaledwie kilka prętów; ma to miejsce zazwyczaj w siedliskach i ogrodach.
Ujemne strony szachownicy gruntów
Szachownica gruntów drobnoszlacheckich wywiera przede wszystkim swoiste piętno na system gospodarowania. Często bardzo szlachcic nie ma dojazdu do swej płóski; może się do niej dostać tylko przez płóski sąsiadów, którzy przy dobrej zgodzie nie wzbraniają przejazdów. Jeżeli jednak między nim a sąsiadami są nieporozumienia, niesnaski, kłótnie, to nie pozwalają mu oni przejeżdżać przez swe grunty; nie pozostaje wtedy nic innego, jak przekradać się przez nie; takie kradzione przejazdy wywołują oczywiście nowe kłótnie, a często procesy sądowe o wyrządzanie szkody. Lecz przy najlepszych nawet stosunkach sąsiedzkich brak dojazdów krępuje swobodę ruchów. Przy wyborze roślin do upraw musi szlachcic brać pod uwagę, co sieją jego sąsiedzi; nie może na swej płósce uprawiać rośliny, która schodzi z pola wcześniej, niż rośliny na gruntach sąsiednich; przy uprawie rośliny, dojrzewającej wcześniej, narażałby się na to, że nie mógłby jej w odpowiedniej porze sprzątnąć. A więc nie może siać jęczmienia, jeżeli jego sąsiedzi sieją owies, nie może siać w ogóle jarzyn, jeżeli jego sąsiedzi sadzą kartofle itd.
Aczkolwiek płóski drobnoszlacheckie w wielu wypadkach nie mają dojazdu, a przez to przedstawiają dużo kłopotu przy ich uprawie, to jednak brak dojazdów stanowi niedogodność stosunkowo niewielką w porównaniu z trójpolówką, która wyłącznym jest prawie systemem gospodarowania na gruntach, położonych w szachownicy. Musi przeto szlachcic uważać, by roślinę zebrał na czas; niechaj spróbuje zasiać roślinę, która później schodzi z pola; zniknie ona pod kopytami inwentarza, który, wygłodzony od czasu zaorania ugorów, żeruje już między snopami. Ileż to razy trzeba zwieźć do stodoły zboże niedosuszone, bo niepodobna ustrzec je od wałęsającego się już po polu bydła i owiec. Toteż wieś, której grunty leżą w szachownicy, czasu żniw jest nadzwyczaj ruchliwa. Pierwszy sierp czy kosa ciągną za sobą inne; niejeden szlachcic chciałby jeszcze kilka dni poczekać, żeby zboże lepiej dojrzało; ale widząc, że na płóskach sąsiednich wysznurowały się już garście, rad nierad zabiera się do żniwa. Wyczuwa się wszędzie gorączkowy pośpiech; w kilka dni, jeżeli pogoda dopisuje, we wsi takiej już po żniwach. W polu, niedawno jeszcze pokrytym łanami dojrzewających zbóż, pasą się uroczyście różnobarwne stada bydła i owiec.
W ramach szachownicy i trój połówki zakres upraw jest dość ubogi; poza zbożami szlachcic uprawia jedynie kartofle; buraki cukrowe i pastewne, marchew są mu nieznane. Nie zna również szlachcic uprawy roślin pastewnych, które wywierają wpływ dodatni zarówno na produkcję roślinną, jak i zwierzęcą. Same przez się podnoszą strukturę gleby oraz wzbogacają ją w związki azotowe, a przez to przy odpowiednim zmianowaniu są doskonałymi przedplonami dla zbóż. Nadto dostarczają dla inwentarza pożywnej paszy, co pozwala podnieść odpowiednio hodowlę i czerpać z niej należyte korzyści; do korzyści ubocznych z uprawy i skarmiania roślin pastewnych zaliczyć należy zwiększenie się ilości i jakości obornika, który dodatnio wpływa na strukturę i żyzność gleby.
Przy szachownicy i trójpolówce nie może być mowy o należytym postawieniu hodowli inwentarza, którą warunkuje dostateczna ilość paszy zarówno w lecie na pastwisku, jak i w zimie na oborze. Wiosną pasie się inwentarz na ugorach aż do ich zaorania pod oziminy w końcu czerwca; po zaoraniu ugorów aż do żniw każdy szlachcic „utyka ze swą chudobą”, gdzie może; w ciągu kilku tych tygodni inwentarz przeważnie głoduje. Jeżeli wieś ma jakie takie wspólne pastwisko, to utrzymanie inwentarza w tym okresie przejściowym nie daje się tak we znaki. Po żniwach za pastwisko służą ścierniska. Trzeba jednak zaznaczyć, że pastwisko zarówno na ugorach, jak i na ścierniskach dostarcza inwentarzowi stosunkowo więcej karmy, niż zimowanie na oborze; pospolicie przecież z zimy wychodzi inwentarz zabiedzony, wychudzony; na pastwisku odżywia się dopiero i dochodzi do wyglądu normalnego. Skasowanie wspólnego pasania na ścierniskach i ugorach we wsiach, które bądź nie posiadają wcale wspólnego pastwiska, bądź posiadają je niedostateczne, jest niemożliwe; nie sposób przecież, by poszczególni gospodarze mogli pasać swój inwentarz oddzielnie, każdy na swych wąskich płóskach, rozrzuconych na całym obszarze wsi.
Hamulec postępu
Szachownica gruntów drobnoszlacheckich nadzwyczaj utrudnia uprawę mechaniczną. Na wąskie płóski drobnoszlacheckie wejść można tylko ze starymi narzędziami rolniczymi: pługiem, radłem i broną. Ale nawet i tych narzędzi należycie zastosować nie można; uprawę bowiem siłą rzeczy wykonywać trzeba w jednym tylko kierunku podłużnym; tymczasem odpowiednią strukturę gleby osiągnąć można wtedy, jeśli uprawę mechaniczną wykonuje się w dwu lub więcej kierunkach, pod pewnym kątem do siebie. Nikła szerokość płóski nie pozwala szlachcicowi wykonywać orki pod zasiew od środka, z roku na rok orze do środka; w ten sposób niepomiernie podnosi się grzbiet zagona; rozorywanie płóski od środka przy prymitywnej uprawie nie może zrównoważyć dośrodkowej orki siewnej. To też zagony drobnoszlacheckie są nadzwyczaj ostre; różnica poziomów grzbietu i brzegów wynosi 30-50 cm i więcej, zależnie od szerokości zagona. Przy takiej orce warstwa rodzaj na grzbiecie jest względnie głęboka, po brzegach natomiast płytka; nic przeto dziwnego, że zboże wyrasta dobrze tylko pośrodku płóski; po bokach jest już lichsze, a nad bruzdami zupełnie liche. Po takich płóskach jeździć można tylko wzdłuż; jeżeli wypadnie w polu wykręcać, to zabieg ten przedstawia duże trudności, a staje się wprost niemożliwym, jeżeli wóz jest naładowany.
Dzisiejsza technika rolna obok pługa, radła i brony posługuje się wielu jeszcze narzędziami i maszynami rolniczymi, które nie mogą mieć zastosowania na gruntach, położonych w szachownicy. Przede wszystkim zwrócić należy uwagę na siewnik rzędowy, który już przed wojną zaczął w dużej mierze obsługiwać mniejszą własność ziemską. Siew rzędowy w porównaniu z ręcznym daje duże korzyści, bo zaoszczędza ziarno siewne i przykrywa je równo na odpowiedniej głębokości; podnosi przeto rentowność gruntu. Maszynę tę można jednak wprowadzić na pole równe i dostatecznie szerokie; na wąskiej o wysokim, ostrym prawie, grzbiecie, płósce drobnoszlacheckiej siewnika rzędowego zastosować nie można. Zresztą i siew ręczny jest na płósce takiej utrudniony; dużo ziarna stacza się w bruzdy i rozpryskuje się na płóski sąsiednie. Drugą maszyną, która przed wojną zaczęła obsługiwać większe gospodarstwa włościańskie i drobnoszlacheckie, jest żniwiarka; znakomicie zmniejsza ona zapotrzebowanie rąk roboczych, kiedy to czasu żniw o nie dość trudno. Ale żniwiarka tak samo, jak siewnik, pracować może na polu równym, o odpowiedniej szerokości i kształcie. Oprócz maszyn wyżej wymienionych cały szereg narzędzi rolniczych, jak: kultywator, brona talerzowa, sprężynówka i t. d., które znakomicie ułatwiają uprawę mechaniczną i są już w powszechnym użyciu, nie mogą mieć zastosowania na płóskach drobnoszlacheckich. Szlachcic przeto, którego fortuna leży w drobnych działach, pozbawiony jest pracy całego szeregu narzędzi i maszyn rolniczych, którymi dzisiaj posługuje się technika rolna. Pozostał on w tyle za swymi sąsiadami z wsi scalonych jedynie z pługiem, radłem i broną, ale i tymi narzędziami na swej płósce należycie posługiwać się nie może.
Produkcja rolna wymaga nakładu odpowiedniej ilości pracy ręcznej i pociągowej; jej ilość zależy od rozmiaru i kształtu pól oraz ich odległości od zabudowań gospodarskich. Najmniej oczywiście zużyje pracy ręcznej i sprzężajnej gospodarstwo, którego grunty leżą w jednej prawidłowej obwodnicy z zabudowaniami gospodarskimi pośrodku; przeciwstawić je należy gospodarstwu, którego grunty leżą w drobnych działach, porozrzucane na całym obszarze wsi, a nieraz i wsi sąsiednich, odległe o 2-5 km i więcej od zabudowań; wymagają one bardzo dużego nakładu pracy przy uprawach i sprzętach.
Płóski drobnoszlacheckie mają zazwyczaj kształt wydłużonych prostokątów. W wielu przecież wypadkach figura ich jest nieprawidłowa; biegną one na dłuższej przestrzeni w granicach równoległych, a ku końcowi stopniowo zaczynają się zwężać i kończą się ostrym klinem; uprawa mechaniczna na takich płóskach, głównie orka, jest bardzo uciążliwa, wymaga bowiem znacznego zachodzenia z pługiem. Jeszcze bardziej uciążliwe do uprawy są płóski, których granice biegną po liniach krzywych, nieraz wygiętych wielokątnie, ale do siebie nierównoległych; przy zaorywaniu takich płosek tworzą się resztki tam, gdzie ich szerokość jest większa, zazwyczaj pośrodku pola; wyoranie tych resztek przedstawia istotnie dużo trudności i powoduje przy nawrotach zdeptanie zarówno płóski własnej, jak i sąsiedniej.
Praca na drobnych działach, jak uprawa mechaniczna, żniwo, a nawet kopanie kartofli, nie zajmują szlachcicowi całego dnia, względnie przedpołudnia lub popołudnia; wykonuje je zwykle w ciągu 1—3 godzin, a następnie musi przechodzić na inny dział, nieraz znacznie od poprzedniego odległy. Przechodzenie czy przejazdy z jednego działu na drugi, powtarzające się w ciągu dnia kilkakrotnie, zajmują dużo czasu i męczą, zwłaszcza przy uprawie mechanicznej. Musi przecież wyprząc konie od pługa czy brony, zaprząc je do wozu i włożyć narzędzie, którym przy uprawie posługuje się; po przyjeździe na drugi dział trzeba wykonać tę samą pracę tylko w kierunku odwrotnym. Bardziej może, niż sama praca fizyczna, męczy skupianie uwagi na to, co i jak robi.
Praca na drobnej płósce, zwłaszcza uprawa mechaniczna, wymaga ciągłego skupienia uwagi; szlachcic nie może pogrążyć się w niej całkowicie; uwaga jego przede wszystkim jest zajęta tym, że do południa czy do wieczora ma jeszcze uprawiać płóskę tę i tę, że do tych płósek może się dostać przez płóskę sąsiada, który niezbyt chętnie na to pozwala itd.; następnie zwracać musi uwagę, by nie zdeptać płósek sąsiednich, wie bowiem dobrze, że sąsiedzi odpłacą mu z nawiązką.
Praca zdalna
Najdotkliwiej jednak daje się szlachcicowi we znaki znaczna odległość poszczególnych działów od jego obejścia. W większych wsiach, jeżeli zwłaszcza leżą na peryferii obszaru, odległość działów, położonych na krańcu przeciwnym, wynosi 3—5 km, a niekiedy i więcej; często bardzo szlachcic posiada grunty we wsiach sąsiednich, niekiedy nawet w trzeciej, czwartej itd. wsi; oczywista, że odległość takich gruntów jest jeszcze większa, a dojazd bardziej utrudniony. Grunty zbyt odległe wymagają wiele pracy; już same przejazdy do uprawy, siewu, pielenia, żniwa kopania kartofli pochłaniają dużo czasu. Nic to jednak w porównaniu z wywożeniem nawozu i zwózką ziemiopłodów; jedno i drugie jest nadzwyczaj uciążliwe.
Zwożenie zboża jest również uciążliwe; przy drogach wyboistych dużo ziarna wytrząsa się z kłosów. Najbardziej jednak daje się szlachcicowi we znaki zwózka zboża i siana w lata słotne, kiedy przy większych odległościach nie sposób wykorzystać nieliczne przebłyski pogody i zwieźć do stodoły jako tako podsuszone zboże czy siano.
Stąd to gospodarstwo, którego grunty leżą w szachownicy, wymaga o wiele więcej wysiłku, niż gospodarstwo, którego grunty położone są w jednym kawałku, z zabudowaniami pośrodku lub niedaleko od nich. I jeżeli normalne gospodarstwo włókowe najzupełniej obsłuży para koni, to do obsługi gospodarstwa włókowego z gruntami rozdrobnionymi i rozrzuconymi potrzeba 3, a nieraz 4 koni. Nic przeto dziwnego, że grunty zbytnio odległe szlachcic traktuje po macoszemu; rzadko albo wcale ich nie nawozi, niedostatecznie doprawia; to też zbiory z takich gruntów przedstawiają się mizernie w porównaniu ze zbiorami z płósek, położonych bliżej.
Różnica w wartości użytkowej gruntów o tej samej glebie, leżących tuż przy wsi i na krańcu obszaru, jest mniejsza lub większa, zależnie od odległości. Przy scalaniu grunty odległe o 2-3 km ode wsi szacuje się 1 ½ – 2 razy taniej niż grunty o równej wartości gleby, ale tuż przy wsi położone.
Struktura gospodarstw mniejszej własności ziemskiej wywiera duży wpływ na poziom etyczny oraz uspołecznienie mieszkańców wsi. Jeżeli gospodarz posiada wszystkie swe grunty lub przynajmniej poszczególne użytki w jednym mniej więcej prawidłowym kawałku, w pobliżu zabudowań albo z zabudowaniami pośrodku, to uniezależniony jest prawie zupełnie od swych sąsiadów. Nikt nie krępuje go w różnych jego poczynaniach gospodarskich, a jednocześnie umie on uszanować poczynania swych sąsiadów.
Szachownica a etyka
Inaczej zupełnie przedstawia się wieś drobnoszlachecka, której grunty leżą w szachownicy. Drobne płóski z nadmiernie wydłużonymi granicami, z dojazdami niewygodnymi lub zupełnie bez dojazdów, są narażone na ustawiczne wypasanie, wydeptanie i wyjeżdżanie; przy najlepszej nawet woli niepodobna ustrzec się, żeby sąsiadowi nie wyrządzić szkody. Tymczasem o tę dobrą wolę dość trudno; szlachcic gospodarujący w szachownicy zatraca do pewnego stopnia poczucie cudzej własności na polu, odwzajemniając się w ten sposób sąsiadom, którzy nie lepiej odnoszą się do jego zasiewów i zbiorów. Nie czuje przeto żadnych wyrzutów sumienia, jeżeli czy to przez nieuwagę, czy to przez niedbalstwo wyrządzi sąsiadowi szkodę; co gorsza, szkody te bardzo często wyrządza zupełnie świadomie. Bez skrupułów zetnie na cudzym dziale sosenkę, wypasie cudzą łąkę; robi to w poczuciu krzywdy, jakiej sam doznał albo dozna w przyszłości od swych sąsiadów; jest więc w sumieniu zupełnie spokojny.
Związana w życiu codziennymi licznymi więzami, wynikającymi z warunków gospodarowania, powinna była szlachta zagrodowa wytworzyć w sobie poczucie dobra całej wsi; tymczasem nie ma ona prawie żadnego zrozumienia dla przedsięwzięć wspólnych. Nad przekopaniem rowu, który osuszyłby podmokłe grunty, współwłaściciele wsi sejmikują nieraz całe lata i ostatecznie nie mogą zdobyć się na ten zabieg, wymagający trochę wysiłków; wielu z nich docenia nawet znaczenie rowu, ale niejednego powstrzymuje od tego przedsięwzięcia wyrachowanie, że mniej na nim skorzysta, niż jego sąsiad. Szlachcic z zasady sprzeciwia się każdemu zamierzeniu, jeżeli wychodzi ono nie od niego, dopatruje się w nim jakiegoś podstępu ze strony sąsiadów, którzy niewątpliwie chcą mu wyrządzić krzywdę.