W zeszycie 102 dwutygodnika Niwa z roku 1789 ukazał się artykuł pod tytułem Głos ze wsi podpisany Zygmunt G… . Autorem był Zygmunt Gloger. Zamieszczam dłuższy cytat tytułem wprowadzenia do jednego z wypisów z Ksiąg Drohickich.
„I tak na przykład, w jesieni roku zeszłego znaleziono na drodze bitej w lesie mężeńskim (powiat łomżyński) zabitego włościanina, który był znany jako złodziej koni. Zamordowanie połączone było z najstraszniejszymi okrucieństwami, do których podnieciła zemsta i brak narzędzi zbójeckich. Sprawcy zabójstwa nie zostali podobno wykryci. Zapewne nie byli to ani rabusie, ani ludzie chwytający ofiarę na gorącym uczynku, bo zamordowany szedł pieszo, ale byli to po prostu działający propublico bono! Upowszechniły się bowiem między ludem w ostatnich czasach mniemania, że kradzieży konia dowieść złodziejowi prawie niepodobna, bo zawsze się wytłumaczy i dla braku świadków zostanie uwolniony, a wtedy mści się tym bardziej na oskarżycielu. A trzeba wiedzieć, że ukradzenie koni pociąga za sobą często ruinę gospodarki, jeżeli wieśniak poszkodowany nie ma kapitału do nabycia innych lub, pożyczając, oddać się musi w ręce lichwiarza.
Każda okolica, każdy powiat ma uprzywilejowanych swoich złodziei, głównych i pomniejszych. Głównych znają wszyscy i okradzeni udają się do nich, a jeżeli uczynią to spiesznie, to zwykle odkupują swoje konie mniej więcej za połowę ich wartości. Wszyscy wiedzą, że na przykład w powiecie mazowieckim naczelnicy podobnego przedsiębiorstwa mieszkają w miasteczku Sokołach, w powiecie kolnieńskim, rezydują w Jedwabnem, w łomżyńskim zaszczycają Gać, w białostockim Trzcianne i tak dalej. Znane są nawet trakty złodziejskie i łąki wynajmowane na pastewnik dla kradzionych koni. Na jednym z takich pastewników w lasach rządowych koło Goniądza policja znalazła przed kilku laty około 200 ukradzionych koni.
Rzecz szczególna, że do składu każdej spółki złodziejskiej należą zawsze dwie narodowości: Żydzi i chrześcijanie. Chrześcijanin, obeznany z miejscowością, wyprowadza konia spod zamku na umówione miejsce, za co dostaje zwykle od sztuki rubli rosyjskich trzy. Żydzi zajmują się transportem i sprzedażą, ciągnąc główny zysk. Tym sposobem Żydzi nie mogą być nigdy złapani na gorącym uczynku, a chrześcijanin, kradnąc na przykład we własnej wiosce, jest w stanie najodpowiedniejszą chwilę upatrzyć. Pod Tykocinem znany jest jako złodziej koni od lat kilkunastu włościanin Błaszko ze wsi Złotyryi. Odsiadywał on już wiele razy karę więzienną, a za każdym razem, jako bardziej wyćwiczony w swej sztuce, powracał. Gdy ostatni raz został z kradzionym koniem przytrzymany, ludność całej wsi przez parę godzin biła go kołkami, kamieniami, czym kto mógł, ale „rogata dusza nie chciała wyjść”. To znowu pod wsią Płonką w porze nocnej człowieka podejrzanego o kradzież koni przywitano w krzakach całym nabojem śrutu. Jednym słowem, ludziska jak mogą zabezpieczają całość swego mienia sposobami, których dawniej nie znano. Był wprawdzie tradycyjny zwyczaj bicia złapanych złodziei, ale nigdy z zamiarem odebrania im życia….
O trzy mile od Tykocina leży w powiecie mazowieckim nędzna żydowska mieścina Sokoły. Otóż na drodze z Sokół do Wysokiego Mazowieckiego podczas ostatniej jesieni, znaleziono z nocy dwóch zabitych siekierą starozakonnych, mieszkańców Sokół. Krążą mniemania, że byli to złodzieje, od których starano się w ten sposób uwolnić; to znowu, że lichwą, dręczyli kilku mieszkańców pobliskich wiosek, z których jeden, zabrnąwszy w długi, w tak zbrodniczy sposób usiłował je zapłacić. Aresztowano nawet podejrzanego o to włościanina ze wsi Rusi. Nie przesądzajmy, czy było tak lub owak.”
W Księdze Drohickiej grodzkiej nr 33 z roku 1654 znajdujemy taki oto zapis: Szl. Andrzej syn +Jana Kunat Wyrozębski z Wyrozębów-Kunatów dziedzic złożył protestację przeciwko szl. Mateuszowi Strusowi synowi +Mikołaja, dziedzicowi w Strusach i Wyrozębach-Podawcach, że ten jego wychodzącego z kościoła w Wyrozębach w obecności kapłanów i wielu ludzi różnego stanu znieważył obelżywymi słowy, mówiąc „bodaj cię haniebnie zabito złodzieju, konowodzie, ukradłeś mi klace i zawiodłeś ją do Sokołowa i tameś ją przedał, na co mam ludzie i dowiodę tego i będę się o to pilno starał, że w prędkim czasie wmalują cię w czarne księgi”, potem stojąc na cmentarzu [przykościelnym] z bronią vulgo z berdyszem z wielkim krzykiem wyzywał go na pojedynek. Protestujący zapowiada dowodzić swej niewinności sądownie wobec takiej kalumnii. (1.89.0.2.33.0871v)
Kilka objaśnień do tego tekstu. Mateusz Strus syn śp. Mikołaja ze Strus ożenił się i zamieszkał w Wyrozębach-Podawcach. Tam przydarzyło mu się nieszczęście – ukradziono konia. Ktoś życzliwy podszepnął Mateuszowi, że widziano, jak Andrzej Wyrozębski z Wyroząb Kunat takiego samego konia sprzedał na targu w Sokołowie. Mateusz musiał być człowiekiem porywczym skoro do kościoła w Wyrozębach wybrał się z berdyszem i po Mszy zastąpił drogę Wyrozębskiemu z wymysłami, które dosłownie, po polsku zostały wpisane go łacińskiego zapisu księgi grodzkiej. Berdysz był rodzajem topora o wygiętym, długim ostrzu jak półksiężyc, osadzonym na drzewcu wysokości chłopa. Do tego groził Wyrozębskiemu, że nie spocznie aż wpisze go w czarne księgi. Czarne księgi znane z wielu powiedzonek nawet obecnie były prawdopodobnie księgami dekretów (wyroków) sądu grodzkiego oprawionymi w czarną skórę. Sprawa znalazła dobre zakończenie, ponieważ później znajdujemy wpis, że adwersarze odstępują wzajemnie od dochodzenia krzywd.
Na koniec dodam powiedzonko zapamiętane z dzieciństwa: „Oszmiana z Lidą, kraść konie idą”. Rozumiem je jako pewną specjalizację mieszkańców powiatu lidzkiego i oszmiańskiego. Przy okazji: do powiatu oszmiańskiego ze Strus wyprowadził się około roku 1540 Stanisław, syn Jakuba, wnuk Wita.